mazowieckie
Spotkanie rozpoczęło się od przedstawienia przez Henryka Kowalczyka rozwiązań mających na celu poprawienie sytuacji w rolnictwie. Następnie szef resortu odpowiadał na pytania uczestników.
Problem z VAT
– Nasi dostawcy w części są rolnikami rozliczającymi VAT na zasadach ogólnych, a w części ryczałtowcami. Dostawcy vatowcy mieli cenę mleka podwyższoną o 5% VAT, a ci na ryczałcie o 7% VAT. Z tego, co słyszałem, od lutego hodowcy będący vatowcami nie otrzymają tego podatku przy wypłacie za mleko i w związku z tym będą mieli tańszy surowiec. Przy czym rolnicy ryczałtowi, tak jak dotychczas, otrzymają wypłatę netto powiększoną o 7% podatku VAT – wyraził swoje obawy Zenon Więk, wiceprezes SM Ryki.
Według szefa resortu dla rolników sprzedających swoje produkty podatek VAT nie jest obniżony, więc oni nadal będą otrzymywali ten podatek.
– To nie jest tak, że stawka VAT na mleko wynosi 0%. W kontakcie pomiędzy spółdzielnią mleczarską a rolnikiem nic się nie zmienia. Sprzedaż produktów rolnych nie została objęta zerowym VAT – tłumaczył Henryk Kowalczyk.
Niestety, według uzyskanych przez TPR informacji, zgodnie z wprowadzonymi od 1 lutego br. przepisami, większość surowców sprzedawanych z gospodarstw objęta jest zerową stawką VAT, z kilkoma wyjątkami, jak np. żywiec. Szerzej piszemy o tym na stronie 60.
Temat zerowych stawek VAT był podnoszony również przez wielu rolników zabierających głos na spotkaniu z ministrem rolnictwa w Górznie. Rolnicy komentowali często, iż wprowadzenie zerowej stawki VAT na nawozy mineralne i redukcja tego podatku na kilka innych środków do produkcji nie jest dobrym rozwiązaniem dla gospodarzy, którzy są vatowcami.
– Od każdej sprzedanej świni musimy oddać urzędowi skarbowemu należny VAT. Od czego sobie go odliczymy, jeśli stawka VAT na nawozy, środki ochrony czy paliwo została obniżona? – pytali rolnicy.
Kowalczyk przekonywał, że dla vatowców decyzja o zerowym VAT na nawozy i obniżonym VAT na paliwo jest decyzją obojętną ekonomicznie. Natomiast dla rolników ryczałtowych to realna pomoc.
Cena żywca wzrośnie?
Adam Zboina, prezes spółki Polsus-Agro, który w Filipówce prowadzi hodowlę zarodową świń rasy puławskiej, odniósł się do pomocy zaproponowanej przez resort rolnictwa producentom trzody chlewnej.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio relacja cen żywca wieprzowego w stosunku do kosztów jego produkcji była tak zła. Dotychczas proponowane wsparcie dla producentów trzody chlewnej nie jest skuteczne. Według mnie ostatnio ogłoszona dopłata do loch jest wprawdzie słuszna, ale nie ochroni przed zmniejszeniem pogłowia loch. Nie uratuje też produkcji tuczników, która jest kosztowna. Przy obecnych cenach żywca do odchowania jednego prosięcia do tucznika trzeba dołożyć około 200 zł. Pan minister powiedział, że może cena żywca wzrośnie, ale my już długo żyjemy tylko tą nadzieją – mówił Adam Zboina.
Kowalczyk tłumaczył, iż wsparcie dla loch jest pomocą zaproponowaną przez rolników. Resort wyszedł ze wsparciem ukierunkowanym, aby pomóc rolnikom hodującym trzodę w cyklu zamkniętym.
– Nie zyskują więc na tym ci, którzy importują warchlaki albo bazują na chowie nakładczym. Zastosowany przy tej subwencji limit liczby loch wynoszący 500 sztuk sprawi, iż ogromne firmy utrzymujące dużo loch znajdą się poza systemem pomocy. Na razie nie widzę lepszego mechanizmu wspierającego trzodę chlewną, który by wspierał polskich rolników, a nie hodowców z całej Europy – komentował szef resortu rolnictwa.
Zdaniem Kowalczyka produkcja trzody chlewnej w Unii spadnie, a jeśli produkcja generalnie spadnie, to cena żywca wzrośnie.
– Jeśli cena wzrośnie, a my utrzymamy produkcję, to mam nadzieję, że ci, którzy pozostaną, będą funkcjonować z należytymi dochodami – powiedział Henryk Kowalczyk.
Małe i średnie, czyli jakie?
Adam Śliński, rolnik z Brzegów, odniósł się do forsowanej ostatnio przez polski rząd idei wspierania małych i średnich gospodarstw.
– Bardzo dużo mówi się o pomocy dla gospodarstw małych i średnich. W naszym przekonaniu gospodarstwa małe i średnie to te, które z całą rodziną pracują w gospodarstwach i z tego się utrzymują. Natomiast z relacji w TVP i wypowiedzi członków rządu małe gospodarstwa to te 3–4-hektarowe. Bez obrazy, ale oni z takich powierzchni się nie utrzymują, tylko muszą mieć inne źródło dochodu. Mówienie więc, że sprzedaż bezpośrednia pomoże małym i średnim gospodarstwom, nie jest prawdą, bo rolnik, który wraz z rodziną utrzymuje się z gospodarstwa, nie ma czasu na produkowanie sera w garażu i sprzedawanie go na targowiskach. Nie po to ponosiliśmy wielkie wyrzeczenia, żeby modernizowały się nasze mleczarnie, które teraz wytwarzają bardzo dobre produkty, jak np. sery z Ryk. Po co więc były prowadzone te inwestycje? – tłumaczył Śliński.
Rolnik pytał również ministra rolnictwa o to, kiedy w Polsce dopłaty bezpośrednie będą płacone tym, którzy prowadzą produkcję rolniczą, a nie głównie tym, którzy są tylko właścicielami ziemi. Adam Śliński zwrócił też uwagę na kwestię dofinansowania ubezpieczeń.
– Większa część wsparcia do ubezpieczeń trafia do firm ubezpieczeniowych, które stwarzają rolnikom duże problemy. Na przykład kukurydzę od przymrozków można ubezpieczyć po 15 maja. Oziminy od wymarznięcia nie można ubezpieczyć jesienią, tylko na wiosnę. Nie można ochronić upraw od braku opadów, tylko od suszy, która jest wtedy, gdy zostanie ogłoszony komunikat przez IUNiG, a nie wtedy, gdy uprawa wyschnie – podkreślał Adam Śliński.
Wypowiedzi tego rolnika spotkały się z dużym aplauzem z sali.
Henryk Kowalczyk, odpierając zarzuty Ślińskiego, tłumaczył, iż kogoś, kto uprawia 3 lub 4 ha, nie można nazwać rolnikiem. Natomiast traktowanie małych i średnich gospodarstw priorytetowo do teraz obejmuje gospodarstwa o powierzchni do 30 ha. Od przyszłego roku ta górna granica będzie wynosiła 50 ha.
– Nie jestem przeświadczony, że sprzedaż bezpośrednia załatwi problemy rolnictwa, ponieważ faktycznie rolnik uprawiający 4 czy 5 ha nie ma czasu, żeby pojechać na rynek ze swoimi surowcami czy produktami. Może być jednak taki producent, który ma 10–12 ha i bardzo to lubi robić, więc dlaczego nie możemy mu tego umożliwić? Jest to kolejne ułatwienie dla tych mniejszych producentów, hobbystów, którzy mogą mieć z tego tytułu przyzwoity zysk. Samorządy mają obowiązek udostępnić bezpłatnie w piątki i soboty miejsca targowiskowe, na których taki rolnik może sprzedawać swoje produkty do 100 tys. zł rocznie – przekonywał szef resortu.
Zachęty do formalizowania dzierżawy
Odnosząc się do pobierania dopłat bezpośrednich, Kowalczyk zaznaczył, że prawo mówi wprost, iż płatność do powierzchni gruntów należy się użytkownikowi.
– Wiem, że wszyscy przymykają na to oczy, że niektórzy wyłudzają dopłaty. Są, co prawda, właścicielami ziemi, ale jej nie użytkują. Oczywiście bez rozwiązania tego problemu trudno będzie mówić o zastosowaniu realnej pomocy dla rolnika, który uprawia pole. Zdaję sobie sprawę, że z 1,4 mln gospodarstw tak naprawdę takich, które żyją z ziemi, jest około 400 lub 500 tys. Sprawa uporządkowania tej sfery jest trudna. Można kogoś zmuszać, a można też zachęcać. Wolę przyjąć ten drugi wariant, ponieważ użytkujący rolnik powinien dostawać dopłaty, a nie właściciel. Proponujemy w tej kwestii kilka zachęt – tłumaczył Kowalczyk.
Wśród nich szef resortu wymienił chociażby tę, że dochód z dzierżawy gruntów przeznaczonych na cele rolnicze jest wolny od podatku.
– Niech więc żaden właściciel nie obawia się wydzierżawiać ziemi. Niektórzy boją się, że przez wieloletnie dzierżawienie dzierżawcy przejmą ich ziemię przez zasiedzenie. Może w Kodeksie cywilnym warto wpisać, że takie zasiedzenie jest zablokowane? Do formalizowania dzierżawy będą zachęcały rolników proponowane przez resort mechanizmy wsparcia – przekonywał minister rolnictwa.
Kowalczyk wymieniał tutaj też ubezpieczenia. Według niego nikt nie będzie ubezpieczał cudzej uprawy.
– Firmy ubezpieczeniowe są nastawione na zyski, wobec tego kupiliśmy Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, które nie jest własnością prywatną, tylko pośrednio ministerstwa rolnictwa. Każdy ubezpieczający jest członkiem TUW i można mu zamienić kapitał na składki na następny rok. Nasze działania być może zachęcą inne firmy ubezpieczeniowe do tego, żeby oferowały ubezpieczenia kompleksowe, a nie wybiórcze – tłumaczył szef resortu.
Kowalczyk mówił też o ekoschematach, które będą w nowej WPR wypłacane w ramach I filaru i wpłyną na powiększenie dopłat bezpośrednich. Będą podejmowane przez użytkowników i im przypisywane, a nie właścicielom, którzy nie użytkują ziemi. A to zdaniem szefa resortu powinno też zachęcać do formalizowania umów dzierżawy.
Józef Nuckowski