lubelskie
Agata mieszka w lubelskim Łukowie, ale lada moment przeprowadza się do siedliska w Gręzówce Kolonii, w którym od kilku już lat uprawia zioła. Tam będzie też organizować warsztaty zielarsko-kosmetyczne, z którymi póki co jeździ po kilku województwach. Uczy na nich, jak żyć w przyjaźni z naturą. W siedlisku chce zorganizować miejsce edukacji, w którym będzie przekazywać wiedzę na temat ziół, zielarstwa i terapii naturalnych, w tym aromaterapii. Swojej firmie nadała zabawną nazwę La La Las. Bo uprawy ziół w siedlisku otoczone są lasami.
Jadalny kosmetyk?
Z wykształcenia jest farmaceutką. Przez dziesięć lat po studiach pracowała w aptece. Mieszała maści, sprzedawała leki i zbierała liczne doświadczenia.
– Farmacja była moim wyborem. Jednak po dziesięciu latach poczułam, że chcę iść w inną stronę. Natura była moją pasją od zawsze. Czy porzuciłam wiedzę, którą studiowałam? Ależ skąd! Są sytuacje, w których trzeba wziąć kwas acetylosalicylowy i koniec. Nigdy nie zaneguję medycyny akademickiej, bo to jest zdobycz naszej cywilizacji. Ale wiem też, że natura ma odpowiedź na niemal każdą chorobę. I lepiej zapobiegać, niż leczyć. A do zapobiegania natura przydaje się nad wyraz dobrze – mówi Agata.
Na swoich warsztatach pokazuje, jak zrobić domowym sposobem ekologiczne środki czystości. Od dłuższego czasu jej flagową ofertą jest domowa produkcja kosmetyków botanicznych na warsztatach z kosmetyki naturalnej.
– To są często kosmetyki jadalne. Wykorzystujemy do tego zioła, oleje spożywcze i to, co mamy w swoich kuchniach. Uczę, jak robić maski do włosów, toniki, peelingi, sole do kąpieli i kremy do twarzy. Wykorzystujemy nasze polskie, lokalne surowce, choćby świetną sól kłodawską. Prowadzę też warsztaty zielarskie. Skupiam się na zdrowiu kobiet i na tworzeniu naturalnej apteczki w domu – mówi łukowska zielarka.
Olej, szmatka, olej, szmatka
Okazuje się, że żeby zmyć makijaż, a właściwie wykonać całą wieczorną pielęgnację twarzy, wystarczą kosmetyki przygotowane przez nas samych. Agata uważa, że sprawdzają się dużo lepiej niż kupne.
– Kiedy pracowałam w aptece, przychodziły często młode klientki z problematyczną cerą. Kupowały jeden specjalistyczny krem, drugi, trzeci... Preparaty nie pomagały. Wtedy czasem sugerowałam wykorzystanie takich z wyciągami roślinnymi. I okazywało się często, że problem ustępował albo łagodniał – mówi Agata.
Od czego zacząć demakijaż? Używamy oleju – dowolnego, takiego, który nam służy. Może być konopny, lniany, z lnianki lub kokosowy. Wiele kosmetyków do oczu, w tym tusz do rzęs, wykonuje się z udziałem tłuszczów. Dlatego olej w demakijażu świetnie je rozpuszcza. Całą twarz smarujemy olejem, po czym przykładamy na nią zanurzoną w gorącej wodzie ściereczkę.
– Jestem zwolenniczką wykorzystywania rzeczy pozornie niepotrzebnych. Ściereczkę możemy więc zrobić ze starej koszulki bawełnianej. Choć najlepiej sprawdza się len, ale on dla delikatniejszych skór może być za szorstki. Ważne, by materia nie była barwiona i najlepiej też niewybielana, jak niektóre bawełny – tłumaczy zielarka.
Po przyłożeniu ciepłej szmatki ponownie olejujemy całą twarz i znów przykładamy ściereczkę, przy czym powinna ona być tym razem zanurzona wcześniej w zimnej wodzie – tak, by zamknąć pory.
Czas na tonizowanie, czyli przywrócenie skórze właściwego pH. Do tego fantastycznie nadają się hydrolaty, czyli wodne roztwory roślinnych substancji leczniczych. Podczas warsztatów Agata używa gotowych hydrolatów, ponieważ nie są łatwe do wyprodukowania. Sama jest fanką różanego.
– Jest polecany zwłaszcza dla skór dojrzałych. Jest silnie regenerujący. Hydrolat tymiankowy jest delikatnie przeciwzapalny, Świetny jest też lawendowy, rozmarynowy – działają przeciwzapalnie. Często używam też tego z chabra bławatka. Ma działanie łagodzące, zwłaszcza przy mikrouszkodzeniach skóry, i świetnie działa na skórę w okolicach oczu – wyjaśnia Agata.
Potem czas na krem. Kremy na warsztatach powstają na bazie dowolnego oleju z dodatkiem hydrolatów – najczęściej różanego, i olejków eterycznych.
– Na warsztatach uczę produkcji dwóch podstawowych kremów, które mogą być bazą do robienia kremów bardziej zaawansowanych. Robimy emulsję „olej w wodzie” i tłuste, olejowe kremy bez wody, które są idealne na czas zimy. Na zajęciach można zrobić, na przykład, lekki różano-morelowy krem na hydrolacie różanym. Świetnie sprawdza się olej z ogórecznika i morelowy. Kremy mają taką konsystencję, jak te kupione. Większość robimy na wosku pszczelim – wyjaśnia specjalistka.
Karolina Kasperek