Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Brak słów na to, jak nas traktują

Data publikacji 07.03.2022r.

Kryzys na rynku trzody chlewnej trwa już prawie dwa lata, ale mimo wszystko zrezygnować z produkcji świń szkoda, jeśli od lat czyniło się inwestycje w tym kierunku. Tym bardziej że następcy są i chcieliby dalej prowadzić gospodarstwo. Nie da się jednak funkcjonować, nie zarabiając choćby minimum. Producenci trzody chlewnej zostali postawieni pod ścianą.

wielkopolskie

Tak źle jeszcze nie było. Chyba nigdy do tej pory dołek producentów świń nie trwał tak długo. Problemem są już nie tylko niskie ceny tuczników, lecz również stale rosnące koszty produkcji, które jeszcze bardziej oddalają rolników od uzyskania jakiejkolwiek opłacalności. Wojciech Nowak z Młynkowa w gminie Połajewo od lat utrzymuje około 22–25 loch, od których produkuje tuczniki. Jego gospodarstwo znajduje się w strefie różowej ASF, natomiast druga połowa gminy Połajewo w strefie niebieskiej i tam też położony jest zakład ubojowy, do którego rolnik odstawia tuczniki. Miał nadzieję, że skoro znajdują się w tak trudnej sytuacji związanej z afrykańskim pomorem świń i bardzo niskimi cenami żywca, będzie mógł wnioskować o wyrównanie strat z powodu występowania ASF. Nie rozumie, dlaczego dopłaty dotyczą jedynie stref niebieskiej oraz czerwonej. Byłyby dla nich dużym ratunkiem.

– Przecież tracimy pieniądze na produkcji świń tak samo. Inne zakłady wcale nie płacą więcej za tuczniki, gdybyśmy chcieli je sprzedawać jako nowy klient. A tutaj mamy blisko. Stale podkreśla się znaczenie krótkich łańcuchów dostaw, wspieranie lokalnych przedsiębiorstw, powiązanie rolników z zakładami, dlatego chcemy być lojalni i nadal sprzedawać do tego samego odbiorcy – podkreśla rolnik.

Poza strefą wcale nie lepiej

Zakład ubojowy, do którego gospodarze odstawiają tuczniki, jest oddalony o 7 km, więc nie ma problemów, aby firma odebrała 30 czy 50 sztuk. Rocznie rolnik sprzedaje do rzeźni około 50 ton żywca, więc każda złotówka różnicy w cenie to dla niego pokaźna kwota. W opinii Wojciecha Nowaka są to ewidentne straty wywołane między innymi przez wirusa afrykańskiego pomoru świń, który wystąpił u dzików w okolicy, więc państwo powinno je zrekompensować. Przy cenie, jaką dostawał, czyli 3,80 zł za kilogram tucznika, nie było bowiem szans na pokrycie kosztów.

– Już pod koniec 2021 roku wyliczano, że na produkcji świń traciliśmy średnio 260 zł na sztuce. Rok wcześniej także były straty, bo w 2020 roku musieliśmy dokładać 160 zł do tucznika. Nie da się długo żyć bez dochodu, a koncentraty i nawozy drożeją na potęgę. W styczniu cena świń podskoczyła do 4,30 zł za kilogram, ale teraz znowu spadła do 4 zł. Kiedy w 2001 roku starałem się o kredyt i przygotowywałem biznesplan, koszt wyprodukowania tucznika wynosił 3,80 zł za kilogram, a ceny zbóż stanowiły jedną trzecią tego co teraz. Po dwudziestu latach i tak ogromnym wzroście cen środków do produkcji dostajemy za świnie niewiele więcej. Najgorsze, że ceny są od dawna tak dramatycznie nis­kie, że nie mamy już z czego dopłacać – ubolewa rolnik.

Jak wylicza, dawniej w powiecie czarnkowsko-trzcianeckim było sześć zakładów mięsnych. Pozostały jedynie trzy, świń w okolicy coraz mniej, a i tak odbiorcy nie chcą płacić godziwie za towar. Pan Wojciech rok temu przepisał gospodarstwo synowi, ale pracują wspólnie i ciągle czuje się związany z tym, w co inwestował tyle lat. Do zmodernizowanych budynków dobudował w 2006 roku tuczarnię na 200 stanowisk. Wszystkie zwierzęta utrzymywane są na płytkiej ściółce, a obornik usuwany z chlewni na płytę obornikową dwa razy w tygodniu za pomocą mechanicznego zgarniacza. Gospodarz wyposażył też tuczarnię w rampę załadowczą z wagą. Do rzeźni trafiają tuczniki po osiąg­nięciu 110–120 kg masy ciała.

– W bioasekurację nie musiałem dużo inwestować, ponieważ gospodarstwo mieliśmy już ogrodzone. Zamontowaliśmy siatki w oknach chlewni, sporządziliśmy plan bioasekuracji, wydzieliliśmy miejsce do przebrania się i umycia rąk. Maty dezynfekcyjne są wyłożone przy wejściach do budynków oraz przy wjeździe na teren gospodarstwa – wylicza Wojciech Nowak.

Prosięta przebywają przy maciorach do 5. tygodnia życia. W porodówce jest 10 kojców jarzmowych. Lochy po odsadzeniu początkowo są utrzymywane w kojcach indywidualnych, a po kryciu trafiają do grupowych. W gospodarstwie jest także jeden knur wykorzystywany do krycia macior. Inseminacja jest stosowana w wyjątkowych sytuacjach. Rolnik posiada też paszarnię, ponieważ wszystkie mieszanki wytwarza obecnie sam. Jak twierdzi, łatwiej i bardziej bezproblemowo odchowywało się prosięta na gotowych prestarterach, ale trudna sytuacja na rynku trzody chlewnej i brak opłacalności w produkcji zmusiły go do rezygnacji z ich zakupu. Są po prostu dla niego za drogie. Wszystkie grupy technologiczne mają pasze zadawane ręcznie.

– Mamy bardzo słabe ziemie. Uprawiamy 30 ha, ale przeliczeniowych jest 11,5 ha. Jeśli jest sucho, jak w ubiegłym roku, to zbieramy zaledwie 2,5–3 tony ziarna z hektara. Przy lepszych warunkach pogodowych wychodzi 5–5,5 tony, czyli też niewiele, ale wtedy z reguły starcza nam zboża prawie do maja. W tym roku będziemy musieli już teraz kupić. Nie wiem za co, bo pieniędzy ze sprzedaży świń nie wystarcza. Zboża są po 1200 zł za tonę. Nawozów też jeszcze nie mamy, a ceny wrosły drastycznie – martwi się rolnik.

Na 4 ha uprawia też ziemniaki przemysłowe, które zawozi do oddalonych o około 50 km Zakładów Przemysłu Ziemniaczanego w Pile, a cena jaką dostaje, to zaledwie 1,35 zł brutto za kilogram czystej skrobi, kiedy w sklepie kosztuje ona prawie 6 zł.

Nie ma szans na rozwój

– Kiedy przepisaliśmy gospodarstwo na syna, okazało się, że wszystkie instytucje akceptują akt notarialny, a spółka energetyczna nie i umowa musi być zawarta na nowo i na nowych warunkach. Wiąże się to z tym, że syn dostał już dużo gorsze zapisy i wyższe ceny. Urzędnik, nie zapoznając się w ogóle z aktem notarialnym, kazał nam zmienić umowę z taryfy G12 na C12, a to automatycznie oznacza, że rachunki są o sto procent wyższe. Nie rozumiem dlaczego, skoro to dotyczy tego samego gospodarstwa, tej samej produkcji. Prawnik nam tłumaczy, że obowiązujące dotychczas umowy powinny być jedynie przepisane na syna, a urzędnik obstaje przy swoim, że musimy je zmienić albo zmniejszyć natężenie prądu z 40 do 25 amperów. Nie możemy tego zrobić, ponieważ śrutownik czy mieszalnik nie będą działały sprawnie – tłumaczy pan Wojciech.

Następca planował też ubiegać się o dotację na zakup ciągnika, ponieważ dotychczasowy sprzęt pochodzi jeszcze z lat 80. ub. wieku. Otrzymał pozytywną decyzję z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa o dofinansowaniu, ale nie jest pewien, czy powinien decydować się na wzięcie pieniędzy, gdyż, po pierwsze, będzie zobligowany do utrzymywania świń przez kolejne lata. A po drugie, nawet pomimo dofinansowania będzie musiał pozostałą część spłacać. Ma świadomość, że jeśli sytuacja na rynku trzody chlewnej się nie poprawi, to nie będzie miał z czego.

– Bardzo by nam się przydał nowy ciągnik. Zanim zaczął się kryzys, robiliśmy rozeznanie w 2020 roku i ciągnik taki, jak chcieliśmy kupić, o mocy 115 KM, kosztował 250 tys. zł. Minęło kilka miesięcy i ten sam na wystawie w Minikowie był już po 307 tys. zł. Teraz pewnie trzeba zapłacić jeszcze więcej. Nawet jeśli weźmiemy dofinansowanie, to i tak minimum 180 tys. zł trzeba będzie spłacić. Z czego? Zwracamy się z prośbami do Ośrodka Doradztwa Rolniczego, izby także znają bardzo trudną sytuację producentów świń – i nikt nic nie robi. Nie ma pomocy znikąd, wręcz jest coraz gorzej – podkreśla Wojciech Nowak.

Gospodarze przestają już wierzyć w to, że ceny żywca naprawdę wzrosną, a ich los się odmieni. W najbliższym czasie muszą zdecydować, czy wziąć przyznane im dofinansowanie na ciągnik i być może pogrążyć się jeszcze bardziej.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a