Wszystko wskazuje na to, że dalsza kontynuacja trendu wzrostowego w pierwszej kolejności znajdzie odzwierciedlenie w transakcjach spotowych, czyli faktycznie w wartości mleka przerzutowego. Zakładając, że polscy przetwórcy skorzystają na rosnącej koniunkturze i wynegocjują dobre kontrakty to mleko przerzutowe może osiągnąć wartość nawet na poziomie 2,40-2,50 zł netto za litr. Oczywiście cena mleka skupowego, będąca pochodną ceny mleka przerzutowego, powinna również nieco wzrosnąć. Szczególnie w tych firmach mleczarskich, których wartość eksportu jest znaczna. Jednak prawda jest okrutna: sytuacja, którą obserwujemy na rynku już od kilkunastu tygodni sprzyja przede wszystkim firmom handlującym mlekiem przerzutowym, które niejednokrotnie wskazują rzekome trudności ze zbytem zaniżając ceny przy jego kupnie aby uzyskać większą marżę od firm, które potrzebują tego mleka do przetwórstwa. Wiąże się to oczywiście z osłabianiem kondycji ekonomicznej tych spółdzielni mleczarskich, które dzięki odsprzedaży nadwyżek surowca mogą przeżyć ten trudny okres. Wszak najbardziej to mniejsze firmy mające mały wolumen produkcji oraz producenci mleka zmagają się z rosnącymi kosztami produkcji ?
Czy faktycznie jest aż tak źle z kosztami produkcji mleka? Z danym powszechnie dostępnych to nie wynika. Jak podaje Komisja Europejska, koszty wyżywienia w siódmym tygodniu 2022 roku nie wzrosły w stosunku do tych, które notowano 4 tygodnie wcześniej. Znacząco, bo o kolejne 3%, wzrosły za to koszty związane z energią. Wzrost wydatków tego rodzaju dotyka przede wszystkim przetwórnie, a szczególnie te, w których wytworzenie produktów jest energochłonne. Natomiast prognozowanie dalszych kosztów energii, za sprawą ataku Rosji na Ukrainę, jest bardzo trudne. Jednak jest pewne,że dla branży rolniczej bieżąca sytuacja polityczna może okazać się bardzo kłopotliwa. Światowa produkcja soi sięga blisko 160 mln ton rocznie, z czego średnio 2,2 mln ton wynosi import soi z Ukrainy do Polski, w tym 90% dotyczy to śruty sojowej. Zanim wybuchł konflikt zbrojny szacowano, iż w dalszej perspektywie import soi z Ukrainy może sięgnąć pułapu 8 milionów ton. Oczywiste też jest, że ten produkt wyróżniający się wysoką zawartością pełnowartościowego i dobrze strawnego białka, zawierającego aminokwasy, składniki mineralne oraz mnóstwo witamin, będzie trudny do zastąpienia.
Do tej pory import śruty sojowej z Ukrainy z roku na rok wciąż rósł a Ukraina była największym dostawcą nasion soi na krajowy rynek. Dla przykładu, w 2016 roku do Polski zaimportowano 59,8 tys. ton nasion soi (w tym 47,6 tys. ton z Ukrainy), w 2017 roku – 167 tys. ton (w tym 107 tys. ton z Ukrainy) oraz w 2018 r. (styczeń – lipiec) 74,9 tys. ton (w tym 69,8 tys. ton z Ukrainy). W dalszej kolejności, od stycznia do października 2019 roku przywieziono do kraju 1,2 mln ton zbóż, z czego import zbóż z Ukrainy wynosił 229 tys. ton, co stanowiło prawie 20% ogólnego przywozu. Ogółem, import kukurydzy wyniósł w analogicznym okresie 346 tys. ton, w tym 130 tys. ton pochodziło z Ukrainy.
Wiele wskazuje na to, że wywiad chiński dysponował wiedzą na temat ryzyka zerwania łańcuchów dostaw. Według danych Departamentu Rolnictwa USA, Chiny przechowują w magazynach 69 proc. światowej kukurydzy, 60 proc. ryżu, 51 proc. pszenicy i ponad 30 proc. soi. W ciągu ostatniego dziesięciolecia udział ten wzrósł o około 20%. W 2020 roku Chiny wykupiły z rynku światowego żywność za rekordową kwotę 98,1 miliarda dolarów, zwiększając import o 22 proc. w ciągu roku i 360 proc. w ciągu 10 lat.
Oznacza to, że państwowe zapasy żywności w Chinach osiągnęły historycznie wysoki poziom.
Problem z uzależnieniem się polskiego systemu paszowego od zewnętrznego źródła białka, jakim jest modyfikowana genetycznie śruta sojowa już w 2019 roku dostrzegł między innymi Jan Krzysztof Ardanowski sugerując rozpoczęcie na większą skalę uprawy soi w Polsce. Bowiem dzięki postępowi hodowlanemu obecnie, właściwie w całej Polsce, możliwa jest uprawy soi.
Za sprawą informacji i dezinformacji serwowanych przez europejskie i rosyjskie media, mamy do czynienia z efektem paniki. Na mniejszą skalę obserwowaliśmy to na początku pandemii COVID-19. Wówczas w początkowym okresie gwałtownie wzrósł popyt i produktów zaczęło brakować na półkach. Ostatecznie wszystko wróciło do normy. Bilans jednak okazał się pozytywny, ponieważ spożycie wielu produktów wzrosło, mimo pisania wcześniej czarnych scenariuszy przez lokalnych ekspertów. Na pewno sytuacja inaczej będzie wyglądać na rynku światowym, a w szczególności na Wschodzie. Ukraina dla Polski była i jest istotnym partnerem handlowym, głównie jako importer serów, osiągając zarówno ilościowo, jak i wartościowo, poziom ok. 10% w ogólnym wolumenie eksportu serów oraz 2,8% w eksporcie artykułów mleczarskich. Sygnały z Nowej Zelandii potwierdzają jednak stały i rosnący popyt na produkty masowe, co daje pewien powiew optymizmu. Może to się jednak wiązać z relatywnym wzrostem produkcji mleka w proszku i masła w stosunku do produkcji serów. Nie powinno mieć to jednak negatywnego wpływu na poziom cen mleka w skupie, ponieważ marże są tu porównywalne. Spodziewać się jednak należy wielu utrudnień w sektorze transportowo spedycyjno- logistycznym (TSL), co będzie niestety podwyższać koszty wysyłek, a więc obniżać rentowność branży. Jestem jednak przekonany, że krajowy sektor mleczarski doskonale sobie z tym poradzi znajdując alternatywne ścieżki dotarcia do konsumentów. Trzeba mieć jednak świadomość dalszego wzrostu kosztów produkcji i przetwórstwa w naszym kraju – głównie przez dalszy wzrost cen energii i pasz. Nie bez znaczenia będzie pogłębiający się za sprawą wojny deficyt siły roboczej w Polsce. Wszak obywatele Ukrainy- mężczyźni w wieku 18-60 lat dostali powołanie do służby wojskowej. Dużo Ukraińców przerwało też pracę w Polsce i wróciło aby bronić niepodległości Ukrainy. A Ukraińcy swoją pracą bardzo wspierają polską gospodarkę. Sumując wszystkie te czynniki to nasi konsumenci za to muszą być przygotowani na kolejne podwyżki żywności. Jednak żywności na pewno w polskich sklepach nie zabraknie.