lubelskie
– Zaczęło się od prostego doświadczenia, które przeprowadziliśmy dziewięć, dziesięć lat temu i które dotyczyło nawadniania kalafiorów – wspomina Marcin Gryn. – Na części rozsad wodę podawaliśmy "od góry", a przy pozostałych roślinach zastosowaliśmy nawadnianie doglebowe w formie podsiąku. Okazało się, że system korzeniowy kalafiorów, przy których było zastosowane nawadnianie podpowierzchniowe był nawet dwa razy większy. Stwierdziliśmy, że rośliny podobnie będą reagowały, gdy zaczniemy podawać nawozy doglebowo. Do tego działania skłoniła nas też występująca w owym czasie susza, która doprowadziła do problemów z nawożeniem. Po prostu bez odpowiedniej ilości wody zaaplikowane na powierzchni pola nawozy nie ulegały rozpuszczeniu i nie mogły być przemieszczone w głąb gleby, a zawarte w nich składniki przez długi czas nie były pobrane przez rośliny. Niestety w tamtym czasie nie było dostępnych maszyn, które na mniejszych areałach byłyby w stanie doglebowo nawozić pola. Nie było wyjścia i taką maszynę musieliśmy zbudować sami.
r e k l a m a
Pierwszy strip-till w kalafiorach
Młody konstruktor zakasał rękawy i wspólnie z tatą zbudował agregat, który posiadał dwa zęby oraz nabudowany na ramie zbiornik na nawóz o pojemności 150 litrów. Maszyna spulchniała rolę w pasach do głębokości 25–30 cm podając doglebowo nawóz. Nie mogła być za duża, bo po polu ciągał ją 70-konny Zetor Proxima, który wjeżdżał potem na to samo pole z sadzarką do kalafiorów.
– System się sprawdził. Nawozu zaczęło schodzić mniej, a plony urosły. Nim jednak rozpoczęliśmy budowę kolejnej maszyny do nawożenia doglebowego, przeprowadziliśmy doświadczenia z uprawą bezorkową przy pszenicy, a to dlatego że aż 25–30 procent naszego areału stanowią ciężkie i zwięzłe rędziny – opowiada rolnik. – Dla tych którzy nie znają tych gleb dodam, że choć doskonale zatrzymują wodę to są tak trudne w uprawie, że niektórzy orzą je tylko do głębokości 10, maksymalnie 15 cm. Głębiej nie są w stanie, bo opór jaki stawia ta gleba powoduje, że traktorom zaczyna brakować mocy. W zeszłym roku widziałem nawet taką sytuację, jak jeden z okolicznych rolników zdjął z pługa wszystkie odkładnice i spulchniał pole samymi lemieszami, aby tylko uprawić rolę. Te gleby jest trudno doprawić gdy jest sucho, a gdy popada staje się to praktycznie niemożliwe. Tylko w zeszłym roku, który był mokry, rzepak na rędzinach kończyliśmy siać 9–10 września, gdzie zazwyczaj, przy sprzyjających warunkach siewy kończyliśmy 20–25 sierpnia. Dlatego przy tych glebach należy robić wszystko, aby wyrobić się w czasie nim przyjdą długotrwałe deszcze, a takie możliwości dają wszelkiego rodzaju uproszczenia. W naszym przypadku pług zastąpiliśmy broną talerzową. Przejeżdżaliśmy nią po polu "na płytko" dwu-, czasami trzykrotnie. Pierwszy raz od razu po zbiorze, drugi w celu zniszczenia samosiewów i trzeci – gdy była konieczność – aby lepiej wymieszać resztki z glebą. Siewy pszenicy wykonywaliśmy agregatem połączonym z siewnikiem Unia Poznaniak.
Nawożenie doglebowe gruberem
W międzyczasie w gospodarstwie pojawił się 2,2-metrowy agregat ścierniskowy Dziekan Smok i to właśnie na jego bazie powstała kolejna maszyna do doglebowej aplikacji nawozu. Takie możliwości dało umieszczenie na niej skrzyni mieszczącej tonę nawozu, u podstawy której znalazł się rząd aparatów wysiewających. Podłączono do nich przewody i po dwa poprowadzono do każdego z 6 zębów sprężynowych grubera, mocując je w tylnej ich części. To pozwalało aplikować nawozy na dwóch różnych głębokościach. Za zębami znajdował się rząd sprężyn wyrównujących oraz wał strunowy.
– Wysiewając nawozy rozsiewaczem na powierzchni pola a potem mieszając je płyto z glebą, tworzymy tylko powierzchniową zasobność – twierdzi konstruktor. – W ten sposób nie stymulujemy roślin do głębokiego zakorzenienia się, a ich korzenie zamiast wędrować w dół zaczynają rozchodzić się na boki. Takie zjawisko jest niekorzystne, bo jak wystąpi susza to wiadomo, że postępuje ona od górnych warstw ziemi. A im dłuższe korzenie mają rośliny, tym lepiej radzą sobie w takich warunkach, bo dłużej są w stanie czerpać wodę z głębszych warstw. Finalnie takie rośliny są też lepiej rozwinięte, a potem więcej jest resztek stanowiących źródło składników pokarmowych i substancji organicznej. Ich część, która po zbiorze pozostaje na powierzchni, stanowi swego rodzaju bufor zapobiegający utracie wilgoci. Te resztki tworzą też warstwę, która zmniejsza ryzyko erozji wodnej i utratę składników pokarmowych na skutek wymywania. Na naszym częściowo pagórkowatym terenie był z tym wcześniej problem.
Pozytywne doświadczenia z doglebowego nawożenia pszenicy i kalafiora skłoniły młodego konstruktora do zbudowania maszyny pozwalającej na siew w uprawie pasowej rzepaku oraz buraków cukrowych. A że w międzyczasie zakupiony został używany siewnik punktowy, to jeden moduł maszyny był już prawie gotowy. Prawie, ponieważ trzeba było wprowadzić w siewniku lekkie modyfikacje związane z pracą na zwięzłych glebach. Zamontowano w nim m.in. szersze i większe przednie koła. Moduł uprawowy trzeba było zbudować od podstaw. Jego trzon stanowiła rama, do której zamocowano rozstawione w dwóch rzędach sześć łap, spulchniających glebę do głębokości 25–30 cm jednocześnie podając nawóz na dwie głębokości. Część mniejsza tzw. startowa była rozsypywana na głębokości ok. 12–15 cm, a większa tworząca depozyt, który miał stymulować system korzeniowy do głębokiej penetracji profilu glebowego, trafiał na samo dno bruzdy. Za każdą z łap zabezpieczoną sprężynowo, poruszało się koło dociskająco-kopiujące. Ten trzymetrowy agregat kosztował rolnika mniej niż 10 tys. zł.
– Ta maszyna z powodzeniem pracowała u nas przez cztery lata, ale gdy areał się zwiększył stała się zbyt mało wydajna. Sprzedaliśmy ją i przez jeden sezon mieliśmy przerwę od strip-tilla. Rzepak zasialiśmy wtedy zakupionym 4-metrowym agregatem opartym na bronie aktywnej, po uprzednim doglebowym zaaplikowaniu nawozu agregatem opartym na gruberze – dodaje Marcin Gryn. – W planach była jednak budowa uniwersalnej maszyny, która pozwalałaby połączyć nawożenie doglebowe z siewem rzepaku, buraków cukrowych, kukurydzy, a nawet pszenicy. Pierwszy prototyp powstał w 2020 roku. Po pozytywnych testach w maju ub. r. wspólnie z kuzynem Mateuszem Benderem, który jest z zawodu konstruktorem oraz z dwoma inwestorami z Zamościa, założyliśmy firmę GB agro, której celem było wdrożenie takiej maszyny do produkcji. Na dzisiaj sprzęt jest gotowy i można go już zamawiać.
r e k l a m a
Agregat hybrydowy
Podczas naszej wizyty w gospodarstwie Marcin Gryn zaprezentował nam 4,5-metrowy agregat (model GB Hybrid 450), ale w sprzedaży dostępna jest też wersja 3-metrowa (GB Hybrid 300).
– Przejazd taką maszyną po polu powoduje charakterystyczny, widoczny na powierzchni pola, efekt "eksplozji gleby", czyli jej unoszenie, ale nie odwracanie. Dzięki temu, mimo że sprzęt zagłębia się nawet na pół metra, to w żaden sposób nie zakłóca życia biologicznego w glebie. I to jest jego potężny atut – twierdzi twórca maszyny. – Taka praca to zasługa 8 rozstawionych w dwóch rzędach zębów opartych na prostej słupicy zakończonej dłutem francuskiej firmy Agricarb, które jest wykonane w formie odlewu i które waży ok. 8 kg. Jego żywotność szacuję na 500–1000 ha.
Zęby zostały przymocowane do ramy obejmami. To daje możliwość ustawiania ich w rozstawie co 30, 45 lub 75 cm. Zęby można także zamocować na dwóch wysokościach, co przekłada się wprost na głębokość ich pracy. Daje to też inne możliwości. Można np. zgłęboszować pole, na którym występują ciężkie warunki tak, że co drugą łapę ustawia się by pracowała na 30 cm, a pozostałe spulchniają rolę głębiej – na 50 cm. Mniejsze jest wtedy zapotrzebowanie na moc.
– Maszyna może wykonywać zadania głębosza. Może też pełnić funkcję agregatu do uprawy pasowej. W razie potrzebny można ją wykorzystać również jako gruber. Zresztą – jak dodaje rolnik – w trakcie testów polowych wykonywałem nim już podorywkę pod pszenicę.
Pszenica z szyny siewnej
Wytrzymałość agregatu ma gwarantować mocna rama oparta na profilach 100x100x8 mm oraz mocowania zębów, które wykonano z blachy grubości 20 mm. Nie sposób będzie go też zapchać, bo prześwit pod ramą jest największy na rynku i wynosi 1 metr! Zbiornik agregatu jest jednokomorowy i ma 1600 litrów pojemności. Zastosowano tutaj system oparty na mechanicznym wygarnianiu nawozu ze zbiornika i pneumatycznym jego przemieszczaniu. Działa to tak, że strumień powietrza wytworzony przez napędzany hydraulicznie wentylator porywa granulki spod aparatu wysiewającego (system Accord), a następnie przenosi je do głowicy rozdzielacza. Na koniec nawóz podawany jest do dwóch końcówek wyprowadzonych w tylnej części zębów. Z jednej nawóz kierowany jest na głębokość roboczą. Drugą rozprowadzany jest ok. 15 cm wyżej. Za sekcją uprawową umieszczony jest wał oponowy. Składa się z ośmiu kół 16x6.50-8, które toczą się po wąskich uprawionych pasach gleby i które można przestawiać na ramie. Każde koło posiada też własny mechanizm zabezpieczenia oparty na amortyzatorach gumowych. Ostatnim elementem jest hydropark, na którym zawieszane są siewniki do rzepaku, buraków czy kukurydzy.
– W planach jest dorobienie szyny siewnej opartej na gęsiostópkach, pozwalającej na wysiew pszenicy w pasach o szerokości 15 cm. Zbiornik na nasiona o ładowności 1000 kg będzie wtedy mocowany na przednim podnośniku ciągnika – planuje Marcin Gryn. – W maszynach zaczniemy także montować aparaty wysiewające i głowice własnej produkcji. Na razie agregat ma bardzo prosty sterownik, ale docelowo będziemy sprzedawać je z rozbudowanymi sterownikami przystosowanymi do pracy z nawigacją satelitarną.
GB Hybrid 450 waży netto 2200 kg. W gospodarstwie Marcina Gryna ciąga go 190-konny New Holland TM190, ale wedle zapewnień konstruktora, w mniej wymagających warunkach poradzi sobie z nim ciągnik o mocy 160 KM.
– Zestaw porusza się po polu z prędkością 6–8 km/h, co przekłada się na dzienną wydajność około 15 hektarów. Zazwyczaj głębokość spulchniania przy rzepaku i pszenicy jest ustawiona na 35 centymetrów, a przy kukurydzy zęby spulchniają glebę na 50 cm. Jeżeli chodzi o spalanie paliwa, to traktor z agregatem – Marcin Gryn wskazuje na New Hollanda – na glebach średnio ciężkich zużywa ok. 20–25 litrów paliwa na hektar. Na rędzinach zużycie oleju napędowego zwiększa się do 30 l/ha.
W planach firmy GB agro jest opracowanie maszyn do mechanicznego odchwaszczania z precyzyjnym sterowaniem oraz urządzeń do sortowania ziemniaków.