lubelskie
Rolnik z Dysa pod Lublinem nie dostanie odszkodowania za 338 świń wybitych w jego gospodarstwie po stwierdzeniu ASF. Sędzia uznała, że przenośny opryskiwacz nie spełniał wymogów bioasekuracji. Krzysztof Stefaniak domagał się 218 tys. zł.
– To przykra wiadomość – komentuje Stefaniak. – Dwa i pół roku chlewnia stoi pusta, a kredyty trzeba spłacać.
Mimo złych wiadomości rolnik nie traci poczucia humoru.
– Może jak pojadę na te wczasy, to odpocznę – żartuje.
Ma oczywiście na myśli drugi wątek tej sprawy, czyli karę grzywny za brak kolczyków zamienioną na areszt, o czym pisaliśmy w wydaniu TPR 51–52/2021. Mimo tych złych wiadomości pan Krzysztof nie zamierza się poddawać. Zapowiada kasację do Sądu Najwyższego od wyroku pozbawiającego go odszkodowania za wybite stado.
– Nie odpuszczę – stwierdza.
Kłopoty pana Krzysztofa rozpoczęły się latem 2019 roku. W lipcu w gospodarstwie inspekcja weterynaryjna stwierdziła ognisko ASF. W momencie wykrycia ASF hodowca i jego żona Violetta byli w trakcie spłaty kredytu wziętego na rozbudowę chlewni. Spłacają go nadal. Pan Krzysztof wystąpił o odszkodowanie za wybite świnie, jednak do dziś nie otrzymał ani grosza. Kluczowy okazał się wjazd do gospodarstwa. Można się do niego dostać z dwóch stron. W głównej bramie była niecka z płynem dezynfekcyjnym i ten wjazd nie budził wątpliwości inspekcji. Jednak przy tylnym wyjeździe, prowadzącym na pola, używane było przenośne urządzenie do dezynfekowania. Ta druga metoda, według inspekcji weterynaryjnej oraz sądu rejonowego, nie spełniała wymogów bioasekuracji. Apelacja rolnika od tego wyroku trafiła do Sądu Okręgowego w Lublinie, który 14 grudnia ogłosił wyrok: sąd niższej instancji podjął słuszną decyzję, nie zgadzając się na przyznanie odszkodowania. Sędzia Anna Wołucka-Ławnikowicz w ustnym uzasadnieniu wyroku uznała, że sąd wnikliwie sprawdził, czy rolnik zrobił wszystko, aby nie dopuścić do pojawienia się ogniska ASF w swoim gospodarstwie.
Sędzia zwróciła uwagę, że drugi wjazd do gospodarstwa, z powodu którego nie przyznano odszkodowania, miał charakter prowizoryczny. Poza tym korzystał z niego inny rolnik, ponieważ ustanowiona była służebność.
– Brakowało w ogrodzeniu dwóch przęseł, a każdy przejazd wymagał zdejmowania i zakładania siatki. Nie ma pewności, czy siatka była za każdym razem zakładana i czy żadne dzikie zwierzę nie mogło się tamtędy przemieszczać. Zwłaszcza że inspekcja weterynaryjna stwierdziła ślady bytowania tych zwierząt wokół gospodarstwa – mówiła sędzia w uzasadnieniu.
Stwierdziła też, że sąd rejonowy ustalił, że rolnik nie miał nawyku zakładania siatki, co potwierdziły zeznania świadków. Sędzia Anna Wołucka-Ławnikowicz stwierdziła również, że przenośny opryskiwacz stosowany do dezynfekcji w tylnym wjeździe nie spełnia wymogów bioasekuracji. Zaznaczyła, że każde zastosowanie opryskiwacza wymagało opuszczenia pojazdu i przyniesienia urządzenia, spryskania pojazdu, siebie, miejsc, po których się przeszło. W ten sposób można było przenieść wirusa do gospodarstwa.
Pan Krzysztof nie przyszedł do sądu. Musiał odwiedzić kardiologa. Jest mu potrzebne zaświadczenie lekarskie, które zamierzał zabrać ze sobą do aresztu. Dlaczego? Bo ta sprawa, jak już informowaliśmy, ma jeszcze jeden wątek.
Otóż hodowca musi zmierzyć się z jeszcze jedną konsekwencją wydarzeń z 2019 roku. Na rolnika nałożono karę grzywny, która została zamieniona na areszt.
– Powiatowa inspekcja weterynaryjna stwierdziła, że kilka moich świń nie ma kolczyków – mówi pan Krzysztof. – W takim stadzie to normalne. Jednak świnie, które straciły kolczyki, miały tatuaże, czyli wszystko było zgodnie z prawem. Potwierdził to powiatowy inspektorat. W protokole stwierdzono, że pod tym względem wszystko jest w porządku – kontynuuje hodowca. – Ale drugiego dnia do gospodarstwa przyjechała inspekcja wojewódzka. I ci kontrolerzy stwierdzili, że aż 90% świń nie ma kolczyków!
Rolnik odmówił zapłacenia 500 zł grzywny. Sąd, do którego ostatecznie trafiła jego sprawa, stanął po stronie inspekcji wojewódzkiej.
– Różnica między protokołami jest bardzo wyraźna – potwierdza adwokatka Elwira Kister, reprezentująca pana Krzysztofa. – Ale to nie wszystko. Osoby, które przeprowadzały tę kontrolę, zarówno z powiatowego, jak i wojewódzkiego inspektoratu, były przesłuchiwane w charakterze świadków. I w tak zwanej swobodnej fazie wypowiedzi część pań z wojewódzkiego inspektoratu stwierdziła, że liczba nieoznakowanych sztuk wynosiła między 5 a 10%. Jedna z nich zapytana przez sąd o sprzeczność między tym, co mówi, a protokołem odpowiedziała, że mogła się pomylić.
Hodowca dodaje, że nie stać go na uiszczenie grzywny.
9 grudnia ub.r. pan Krzysztof dostał wezwanie z sądu wzywające do stawienia się w areszcie 22 grudnia „celem odbycia 10 dni kary aresztu”. W więzieniu spędzić miał więc święta Bożego Narodzenia.
– Dostałem termin do odbycia kary w czasie świąt Bożego Narodzenia, żebym zapłacił tę grzywnę. Ale z czego? Zostałem okradziony, jestem bez pieniędzy, a kredyty muszę spłacać – mówił rolnik. – Będą mieli ze mną więcej problemów w areszcie, niż te pieniądze warte, bo muszą zabezpieczyć i insulinę, i leki – mówił w grudniu gospodarz.
Krzysztof Janisławski