świętokrzyskie
Obecnie w Nowy Rok większość z nas budzi się późno, wstaje leniwie, a to za sprawą hucznego obchodzenia sylwestra. Mało komu przychodzi do głowy, by ruszyć w odwiedziny do znajomych czy rodziny. Nie bardzo też spodziewamy się gości w naszych domach. W sylwestra też nie odwiedzamy znajomych, tylko raczej przygotowujemy się do zabawy. Tymczasem na dawnej wsi, a przynajmniej wsi kieleckiej, zwyczaje były zgoła inne.
Baba w progu – będą jałówki!
Zgodnie z tradycją w wigilię Nowego Roku gospodarze odwiedzali się i składali sobie życzenia. Spotykali się także z sąsiadami i wspólnie oczekiwali na Nowy Rok. Powszechnie zaś wierzono, że rozpoczynający się rok będzie taki, jak jego pierwszy dzień.
– Nie wolno się było odwiedzać tylko w Wigilię i pierwszy dzień świąt. Ale już 26 grudnia i w Nowy Rok było to wręcz wskazane. Mówiono, że jeżeli do domu z życzeniami zawita jako pierwszy młody chłopak, to cały rok będzie obfity, szczęśliwy, a w gospodarstwie będą się rodzić byczki i baranki. Jeżeli w domu jest panna na wydaniu, to w nadchodzącym roku męski gość będzie zwiastował kawalera. Natomiast jeśli pierwsza przyjdzie kobieta – urodzą się jałówki i owce, kury się będą niosły i rok w rodzinie będzie pełen kłótni – mówi Alicja Trukszyn.
Nikt nie ustalał, kto do kogo ma przyjść w jakiej kolejności, żeby we właściwy sposób zakląć rzeczywistość. Raczej przygotowywano się na każdą ewentualność. Na pewne zjawiska można było jednak wpłynąć. Wierzono, że jeśli domostwo jako pierwsza odwiedzi kobieta, nie będzie dobrze. Zwłaszcza jeśli przyjdzie przed wysypaniem kurom ziarna. To wróżyło słabe niesienie się. Kobiety robiły więc wszystko, by przed tą czynnością czy w jej trakcie żadna z sąsiadek nie zaczepiła ich i nie weszła na teren domu. Wysypywały więc ziarno bardzo wcześnie rano. Złowróżbne było nie tylko przekroczenie progu chaty. Wystarczyło, że weszła na teren podwórka.
Ależ oni strzelali!
Od 1 stycznia zależał cały rok. Wstawano wcześnie rano, żeby umyć się w zimnej wodzie. Na Kielecczyźnie myto się tak w Wielki Piątek. Wtedy miało to leczyć od świerzbu. Zimna toaleta w Wigilię miała dodawać urody. A w Nowy Rok – dawać bogactwo. Szansa na nie wzrastała, jeśli do balii wrzucono kilka miedziaków.
W Nowy Rok też strzelano, ale trochę inaczej niż dzisiaj. Bez wątpienia zaś bardziej ekologicznie i bezpieczniej dla okolicznych zwierząt.
– W niektórych regionach fornale dworscy, synowie gospodarscy i parobcy oraz przebierańcy noworoczni witali Nowy Rok głośnym strzelaniem z batów na wiwat i aby wystraszyć zło. Strzały z bicza miały odpędzać licho. Kto nie dojechał na jutrznię, ten szedł albo jechał do kościoła na sumę o 12.00. Koniecznie z gałązkami choiny zielonej zatkniętymi za pasem lub zawiązanymi w fałdach ubrania. Po powrocie z kościoła zatykano gałąź za belkę sufitu, co miało zapobiegać czarom i złym urokom. I pamiętajmy! Urok mogła rzucić zawistna sąsiadka, ale też członek rodziny. Wierzono, że przeklęcie kogoś w emocjach działa tak samo jak rzucenie uroku. Już dawno temu znano przysłowie „Słowo, choć nie jest z głazu, może złamać kości. Złego więc wyrazu strzeż się, zwłaszcza w złości”. Gałązki stanowiły więc tarczę na codzienne rodzinne sytuacje – mówi Alicja Trukszyn.
Tylko świeży bochenek!
Do kościoła zakładano najlepszą odzież, żeby „oszukać” biedę. A kiedy zasiadano do śniadania, na stole musiał leżeć nienapoczęty bochenek chleba. Musiał mieć nienaruszoną skórkę, nie wolno było wykorzystać chleba napoczętego w poprzednich dniach. Wszystko po to, by przez cały rok nie brakowało jadła. Rozpoczynanie bochenka było symbolicznym zaczynaniem od nowa.
Z tych samych powodów jedzono obfity obiad. Nie przypominał absolutnie naszych dzisiejszych wystawnych posiłków. Ze świni zabitej jesienią było trochę mięsa i słoniny. Jedzono rosół, raczej z ziemniakami. Makaron był rzadkim dodatkiem. Ale też leguminę z pokrzyw, kapustę z olejem albo słoniną i cebulą, flaki z kaszą. Pito też wódkę i pieczono ciasto, głównie drożdżowe. Może to niewiele, ale można było jeść, ile się chce.
– Wróżono „meteorologicznie”. Wierzono, że od pogody w Nowy Rok zależy pogoda w strategicznych momentach roku. Wróżby zamykano w przysłowiach: „Jak na Nowy Rok jasno, w gumnach będzie ciasno”, „Jak Nowy Rok jasny i chłodny, będzie roczek pogodny i płodny”, „Kiedy styczeń najostrzejszy, tedy roczek najpłodniejszy”, „Jak Nowy Rok mglisty, zjedzą kapustę glisty”. Przysłowia były popularne w każdym domu. Jeszcze sto lat temu na Ziemi Świętokrzyskiej próżno byłoby szukać kalendarza, w którym byłby zapis, że słońce wstaje o tej, a zachodzi o tej godzinie. Taki kalendarz miał tylko pan w majątku. Była to gruba książka, w której było też napisane, jak nasadzać kury, jak zrobić babkę. Chłopi posługiwali się przysłowiami, które wynikały z obserwowania przyrody. Pojawianie się owoców pozwalało im sytuować się jakoś w roku, a jednym z przykładów jest przysłowie „Na święty Jan – jagód dzban” – wyjaśnia świętokrzyska folklorystka.
Herody po Sobieskim
W Nowy Rok po domach chodzili kolędnicy z szopką oraz herody. Nowy Rok był też dniem odwiedzin krewnych, sąsiadów i zalotników. Wchodzący do domu goście i przede wszystkim przebierańcy noworoczni witali gospodarzy oracją będącą formułą zaklinania zdrowia, urodzaju i wszelkiej pomyślności: „Żebyście byli zdrowi, weseli jako w niebie anieli cały rok! Żeby wam się darzyło, kopiło, wodziło i dyszlem do stodoły obróciło! Żebyście mieli pełne komory, pełne pudła i żeby wam gospodyni u pieca nie schudła! Żebyście mieli żyto jak koryto, ziemniaki jak buraki, buraki jak pniaki i owiesek wąsaty, co by był gospodarz bogaty! Tyle wołków co w płocie kołków, owieczek co w lesie mróweczek! Cieliczki jak jedliczki, konie jak gronie, co by białe grzywy miały i trzema pługami orały, jak nie trzema to dwoma, jak nie dwoma to jednym, ale godnym. Tak Wam Boże daj!”.
– W herodach na Kielecczyźnie chodzono na pamiątkę tych, którzy wracali z kampanii pod wodzą Sobieskiego, w mundurach, do których poprzyczepiane były kolorowe koraliki i kwiatki, i wysokich czapkach napoleońskich. Taki sztukowany strój. A turoń w kolędnikach miał brodę ze skórki jeża. To nasz świętokrzyski koloryt – kończy Alicja Trukszyn.
Karolina Kasperek