Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Inwestycja w bramę to oszczędność na środkach odkażających

Data publikacji 14.03.2022r.

Bioasekuracja jest ważna zarówno w stadach trzody chlewnej, jak i drobiu. Wirusy i bakterie zagrażają bowiem każdej produkcji zwierzęcej, a grypa ptaków, podobnie jak afrykański pomór świń, czyni wielomilionowe straty w produkcji. W fermach drobiu na porządku dziennym jest więc już nie tylko dokładna dezynfekcja pomieszczeń, lecz również odkażanie pojazdów i ochrona obiektów przed przedostaniem się do nich wirusa.

wielkopolskie

Radosław Kamiński z Kołybek w powiecie wągrowieckim od 2 lat zajmuje się tuczem brojlerów kurzych. Pochodzi z gospodarstwa, w którym utrzymywane jest bydło mleczne. Wiele lat temu była w nim także chlewnia na ponad 30 loch i 500 tuczników wybudowana w latach 90. ubiegłego wieku. Początkowo nawet gospodarze zastanawiali się, czy nie rozbudować pomieszczeń dla świń i nie zwiększyć skali produkcji. Ostatecznie jednak zrezygnowano z trzody chlewnej, aby powiększyć stado krów, których obecnie jest około 200 sztuk. Ponieważ pan Radosław ma pięciu braci i jeden z nich zajmuje się oborą, a kolejny jest lekarzem weterynarii, inni postanowili zainwestować w drób, a on do nich później dołączył i opiekuje się fermą.

– W grudniu 2019 roku postawiliśmy pierwszy kurnik z obsadą 50 tys. sztuk. Do marca 2020 powstały dwa kolejne. Dziś mam ich łącznie pięć i ponad dwuletnie doświadczenie w tej produkcji. Wiem, że pojawienie się choroby może bardzo łatwo zniweczyć tak dużą inwestycję, dlatego bardzo przestrzegamy zasad bioasekuracji i wszystkich zaleceń Inspekcji Weterynaryjnej – mówi gospodarz.

Nie omijać zasad

Tak jak produkcja trzody chlewnej jest nękana przez afrykański pomór świń, tak hodowcy drobiu stale obawiają się grypy ptaków. Na szczęście w okolicy, w której znajduje się ferma pana Radosława, nie wybuchło do tej pory żadne ognisko tej choroby w stadzie. Wirus był natomiast stwierdzony u ptactwa dzikiego w odległości około 7 km od Kołybek.

– Staramy się zabezpieczyć budynki, na ile się da. To nowy obiekt, więc jest łatwiej. Całość jest ogrodzona, a przy wjeździe znajduje się budynek, w którym musimy się przebrać w odzież roboczą. W każdym kurniku także wydzieliliśmy część socjalną – opowiada kierownik fermy.

Przed wejściami do kurników wyłożono maty dezynfekcyjne, a w pomieszczeniu znajdują się pojemniki z wodą ze środkiem odkażającym, które służą do dokładnej dezynfekcji obuwia poprzez zanurzenie. Są też umywalki oraz środek do dezynfekcji rąk.

– Największy problem jest z tym, aby to ciągłe powtarzanie czynności wymaganych przy skutecznej bioasekuracji nie zniechęciło pracowników czy osoby wjeżdżające na fermę. Aby nie uznali, że pewnych czynności nie muszą już wykonywać, gdyż są mało istotne. To właśnie najczęściej rutyna gubi i doprowadza do różnych nieświadomych błędów. Wirusy i bakterie są niewidoczne, więc ludzie bagatelizują ten problem przy produkcji zwierzęcej – tłumaczy Radosław Kamiński.

Na teren fermy wjeżdżają samochody przywożące pisklęta oraz paszę, a także odbierające brojlery do ubojni oraz padłe sztuki do utylizacji. Na terenie fermy znajduje się specjalny kontener-chłodnia i padlina jest odbierana jednorazowo w większej ilości po zakończonym tuczu, więc zdezynfekowany transport jedzie bezpośrednio z firmy utylizacyjnej, a nie od gospodarstwa do gospodarstwa po niewielką ilość. Minimalizuje to ryzyko wprowadzenia choroby w czasie zasiedlenia kurników przez drób.

Dezynfekcja na bieżąco

Od stycznia bieżącego roku do dezynfekcji pojazdów wjeżdżających na teren obiektu wykorzystywana jest brama przejazdowa zamontowana przy wjeździe, dzięki której odkażanie obejmuje cały samochód, a nie tylko koła, jak to ma miejsce w przypadku niecki czy maty.

– Wcześniej robiliśmy dezynfekcję pojazdu za pomocą opryskiwacza ręcznego, ale nie było to oczywiście aż tak dokładne. Poza tym, kiedy brama była otwarta, a my zajęci pracą, zdarzało się, że kierowca wjeżdżał na teren fermy, tłumacząc, iż nie wiedział, że ma poczekać na odkażanie. Teraz jest tabliczka z informacją, że musi się zatrzymać, a dzięki fotokomórkom w bramie dezynfekcyjnej proces odkażania uruchamia się automatycznie. System jest samoobsługowy, więc gdybym akurat w tym czasie był w kurniku, nie muszę odrywać się od zajęć – opowiada pan Radosław.

Jak podkreśla, najważniejsze jest to, że roztwór dezynfekcyjny jest przygotowywany na bieżąco, dzięki czemu za każdym razem jest świeży, nie traci więc swojej skuteczności. Brama oraz cały system są ogrzewane, zatem ujemne temperatury nie wpływają na ich użytkowanie zimą, a roztwór nigdy nie zamarza. Dzięki zamontowanym czujnikom temperatury system dostosowuje swoją pracę do warunków otoczenia. Dysze zraszaczy pozwalają natomiast na dokładną dezynfekcję podwozia, które jest trudno dostępne dla innych metod dezynfekcji.

– Na wyposażeniu bramy bioasekuracyjnej jest również dodatkowa lanca do oprysku środkiem w newralgicznych miejscach. Najważniejsze jest jednak to, że oprócz możliwości dozowania gotowego rozrobionego preparatu możemy mieszać roztwór w momencie użytkowania bramy, co wydłuża jego przydatność. Każdy produkt po rozcieńczeniu ma bowiem dużo krótszy okres użyteczności. Tutaj mieszane i zużywane jest tylko tyle preparatu, ile w danym momencie jest potrzebne do dezynfekcji pojazdu – wyjaśnia Zbigniew Kłębek z firmy JFC dostarczającej urządzenia do bioasekuracji.

Brama dezynfekcyjna służy do odkażania każdego typu pojazdu: samochodów ciężarowych, osobowych, maszyn rolniczych. Pojazd jest dezynfekowany z każdej strony: boki, góra, przód, tył oraz podwozie, a pełny oprysk trwa kilka­dziesiąt sekund, czyli zabiera mniej czasu w porównaniu z ręczną dezynfekcją.

– Dezynfekcja jest szybka, lecz bardzo dokładna, a oprysk zawsze odbywa się czystym roztworem. W specjalnej skrzyni, która chroni od czynników atmosferycznych, znajdują się, między innymi, pompa zasysająca środek dezynfekcyjny oraz zbiornik na wodę o pojemności 500 litrów, co pozwala na wykonanie do kilkuset cykli dezynfekcji. Jeśli skończą się preparat do odkażania lub woda, system od razu to sygnalizuje i włącza się czerwone światło – dodaje Zbigniew Kłębek.

Konstrukcja bramy wykonana jest w całości z aluminium i nie wymaga podczas dalszych lat eksploatacji konserwacji, takiej jak malowanie i zabezpieczanie przed rdzą.

Tucz brojlerów się opłaca

W uzyskiwaniu dobrych wyników w odchowie brojlerów bardzo ważna jest jakość piskląt przywożonych z wylęgarni. Najlepiej, jeśli ma ona własne fermy rodzicielskie, ponieważ wówczas kontroluje, jaki towar trafia do wylęgu. Kupowane na fermę w Kołybkach pisklęta kosztują około 1,50 zł za sztukę, a poziom upadków oscyluje w granicach 2,5%. Tucz natomiast trwa 6 tygodni. Po tym czasie w ciągu 2–3 dni do ubojni wyjeżdżają wszystkie ptaki i wówczas następuje etap mycia i dezynfekcji pomieszczeń trwający około 7 dni.

– Stosujemy dodatkowe odkażanie podłoża wapnem i siarczanem amonu, a na końcu jeszcze zamgławianie. Właściwie odbywają się więc trzy dezynfekcje. Następnie budynek jest osuszany, wyściełany sieczką ze słomy i po nagrzaniu cała ferma jest ponownie zasiedlana. Rocznie uzyskujemy 6,5 rzutu – wyjaśnia pan Radosław.

Przy wstawieniu piskląt temperatura pomieszczeń wynosi 35°C i stopniowo jest zmniejszana o 0,3–0,5°C na dzień, aby w ostatnim tygodniu tuczu osiągnąć 21°C. Przy każdym kurniku znajdują się trzy silosy po 20 ton, w tym dwa na paszę z zakupu i jeden na ziarno pszenicy, które jest podawane od 15. dnia po przywiezieniu piskląt. Udział tego zboża w dawce stopniowo wzrasta – aż do osiągnięcia 30% w ostatnim etapie tuczu.

– Pasze dostarcza nam wytwórnia znajdująca się kilkanaście kilometrów od nas, więc jest to duży plus pod względem bioasekuracyjnym. Samochód nie pokonuje długiej trasy, na której jest większe ryzyko skażenia wirusem ­­­­­­– podkreśla nasz rozmówca.

Przez cały okres tuczu wykorzystywane są aż cztery rodzaje mieszanek paszowych. Starter przez pierwsze 10 dni, grower I przez kolejne 8–10 dni, grower II najdłużej, bo przez 15 dni, ostatnią paszą, na kilka dni przed sprzedażą, jest finiszer. Pobranie mieszanki na kilogram przyrostu oscyluje w granicach 1,53–1,56 kg. W paszy pisklęta otrzymują też zakwaszacz oraz ewentualnie antybiotyki – na podstawie wykonanego antybiogramu, aby były podawane tylko w uzasadnionych przypadkach.

– Coraz większy nacisk kładzie się na chów bez antybiotyków i byłoby to możliwe nawet przy intensywnej produkcji brojlerów. Jednak konieczne jest wówczas zmniejszenie obsady ptaków, czyli zamiast 20 sztuk na metr kwadratowy byłoby tylko 16 piskląt. Niestety, staje się to wtedy nieopłacalne. Mówiąc wprost, za takie mięso musielibyś­my mieć więcej płacone, aby można było wyjść na swoje – wylicza Radosław Kamiński.

Sprzedaż brojlerów odbywa się na podstawie umów kontraktowych. Cena jest przez to obecnie niższa o jakieś 20–25% od cen wolnorynkowych, jednak stabilniejsza w dłuższym okresie i mniej się traci, gdy przychodzi załamanie w branży. Do tej pory koszty produkcji, choć wysokie, pozostawiały zysk, ale, jak podkreśla pan Radosław, ciągle rosnące ceny energii, pasz i środków do produkcji mogą znacząco zmniejszyć rentowność.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a