– Nie ma obaw, że zabraknie paliwa, jednak do wysokich cen trzeba się przyzwyczaić. Sytuację może poprawić jedynie umocnienie się złotego w stosunku do dolara – mówi Urszula Cieślak, analityczka rynku paliw z BM Reflex, w rozmowie z „Tygodnikiem”.
Pogoda sprzyja rozpoczęciu prac polowych, ale niepewności w związku z agresją Rosji na Ukrainę coraz więcej. Rolnicy się martwią, ponieważ z każdym dniem olej napędowy na stacjach jest coraz droższy. Wzrost o 10 zł limitu zwrotu podatku akcyzowego zawartego w cenie paliwa rolniczego przy pozostawieniu dopłaty do litra na poziomie 1 zł nie zrekompensuje rolnikom podwyżek cen oleju napędowego. Tarczę antyinflacyjną w postaci obniżenia akcyzy oraz podatku VAT na paliwa zjada zamieszanie związane z wybuchem wojny, w tym sankcje handlowe nakładane na Rosję. To jednak niejedyny problem. Dzwoniący do redakcji rolnicy zgłaszają kłopoty z dostawami zamówionego już oleju napędowego w hurcie.
Reglamentacja jest konieczna
Obawy potęgują wprowadzone m.in. przez PKN Orlen limity zakupowe. Od 8 marca w maszyny rolnicze można wlać jednorazowo na stacji należącej do tego koncernu maksymalnie 300 litrów paliwa. Do samochodu dostawczego nie więcej niż 100 litrów, a do osobówki maksymalnie 50 litrów. Tankowanie do zbiorników zewnętrznych jest dopuszczone tylko dla tych, którzy posiadają kartę do takiego tankowania, ale w tym przypadku też jednorazowo nie wleje się więcej niż 60 litrów. To wszystko sprawia, że wielu rolników nie wierzy już w zapewnienia o tym, że w Polsce nie skończy się paliwo. A takie wychodzą zarówno z ust prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka, jak i wicepremiera, ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka.
– W mojej ocenie nie ma na razie podstaw do tego, by wystąpiły w Polsce trwałe braki paliwa. Natomiast ograniczenie ilości jednorazowej sprzedaży jest próbą uniknięcia powtórzenia się sytuacji, która wystąpiła na stacjach benzynowych w dniu po wybuchu konfliktu w Ukrainie, kiedy to wielu Polaków nagle, prawie w jednym czasie, chciało zatankować nie tylko wszystkie swoje pojazdy, ale także zbiorniki. Oczywiście rozumiem sytuację rolników, ponieważ ta reglamentacja zakupu zbiegła się z terminem rozpoczęcia przez nich wiosennych prac agrotechnicznych. Z drugiej strony, mamy też sygnały, iż są rolnicy, i to nie pojedyncze przypadki, którzy zdążyli zrobić sobie zapasy paliwa – tłumaczy Urszula Cieślak.
Analityczka wyjaśnia, iż to, że na jakiejś lokalnej stacji zabrakło właśnie paliwa, nie oznacza, iż nie zostanie ono dostarczone.
– Występują jeszcze problemy logistyczne, ale sytuacja z pierwszych dni po wybuchu wojny już się unormowała. Czas działa tutaj na korzyść. Trzeba mieć na uwadze, iż rozmiar floty dostarczającej paliwa jest określony i nie ma możliwości zwiększenia nagle dostaw, w sytuacji gdy na wielu stacjach jednocześnie zbiorniki stają się puste – uspokaja Urszula Cieślak.
Rafinerie pracują bez zakłóceń. Są zapasy zarówno ropy, jak i paliw gotowych. Problem, który może się pojawić w najbliższym czasie, to zastąpienie rosyjskiej ropy innymi gatunkami.
Złoty uratuje portfele kierowców?
– Jednak największy niepokój obecnie stwarzają ceny paliw, a nie ich dostępność. Niestety, sytuacja, w której z każdym dniem ceny paliw na stacjach rosną, może się jeszcze utrzymać. Od początku wojny ropa na rynkach światowych zdrożała do ponad 120 dolarów za baryłkę (to cena z 9 marca br.), tj. o około 40%. Aczkolwiek do podwyżek na polskich stacjach nie przyczynił się wyłącznie ten wzrost, a głównie spadek wartości złotego. Jeszcze 23 lutego, czyli w przeddzień wybuchu konfliktu, dolar kosztował niecałe 4 zł. Po wybuchu wojny doszedł do 4,57 zł, ale 9 marca spadł do 4,41 zł. Gdyby złoty się dalej umacniał, byłoby to sygnałem do wyhamowania wzrostu cen paliw – tłumaczy analityczka.
Jak wylicza Urszula Cieślak, gdyby złoty nie stracił na wartości po wybuchu wojny w Ukrainie, to mając na względzie światowe podwyżki cen ropy oraz paliw gotowych, paliwo kosztowałoby w Polsce około 40–50 groszy za litr mniej.
W sytuacji gdyby Unia Europejska, w tym Polska, przestały zaopatrywać się w ropę w Rosji, o czym zadecydowały już USA, może dojść do tego, że przybędzie chętnych na jej zakup. To, w ocenie analityczki, może być bardziej problematyczne niż sama cena ropy. Chociaż ropa rosyjska po krótkotrwałej podwyżce staniała, a pozostałe gatunki ropy zdrożały. Różnica w cenie za baryłkę wynosi 30 dolarów na korzyść innych rop.
Połowa ropy, która jest przerabiana w rafineriach należących do PKN Orlen, pochodzi obecnie z Rosji, reszta jest sprowadzana z Arabii Saudyjskiej, USA oraz Afryki Zachodniej.
– Optymistyczne może być to, że jeśli w ramach fuzji Lotosu z Orlenem zacieśnilibyśmy kontakty z arabskim koncernem Saudi Aramco, to być może w ten sposób zyskalibyśmy łatwiejszy dostęp do ropy z Arabii Saudyjskiej – zaznacza Urszula Cieślak.
Niezależnie jednak od tego, jaką ropę będziemy kupować, trzeba mieć na uwadze, iż będziemy musieli zapłacić za nią tyle, ile wyniesie jej cena na rynku światowym. Poukładanie rynku na nowo może jeszcze potrwać. ms