Ceny mleka przerzutowego dalej rosną, i nic nie wskazuje na załamanie trendu wzrostowego. To oznacza, że firmy handlowe, które w ten sposób kontraktują mleko, są w stanie zapłacić dostawcom mleka znacząco wyższą cenę. Niestety, nie wszystko złoto, co się świeci. Krótka analiza rentowności branży wskazuje jednoznacznie, kogo dziś stać na zapłatę za mleko ceny powyżej 2,10 zł netto za litr. Wciąż są to eksporterzy produktów masowych (mleko w proszku, masło, sery) oraz firmy handlowe, często powołane dosłownie kilka miesięcy temu, a niejednokrotnie niestety na kilka transakcji. Argument "Nie podcinaj gałęzi, na której siedzisz" tutaj nie ma podstawy, bo ci ostatni po spadku ceny mleka przerzutowego albo nie zapłacą w ogóle, albo znajdą jakoby formalne argumenty, aby zapłacić dużo mniej niż przewiduje umowa. Stawiając się ponownie w sytuacji rolnika, który otrzymuje taką ofertę, warto się przyjrzeć jej szczegółom. Umowa taka powinna mieć charakter albo umowy czasowej (np. na rok), albo sporządzonej na czas nieokreślony, z co najmniej 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia. To oczywiście warunek konieczny, ale niewystarczający.
Zakładając, że kupujący – wspomniane firmy skupowe- ma dobre intencje i po partnersku traktuje swojego dostawcę mleka, z całą pewnością zgodzi się na oparcie mechanizmu kształtowania ceny na cenie publikowanej przez GUS. Wówczas dostawy zrealizowane w marcu byłyby oparte na cenie z lutego, a z te kwietnia na cenie z marca plus… oczywiście dodatek stanowiący różnicę (oferowane 2,10 minus 1,8421 zł), czyli 0,2579 zł netto za litr.
Bez tego zapisu jest to umowa identyczna, jak na zakup mleka przerzutowego przez przetwórców, które wkrótce osiągnie wartość 2,70-2,80 netto za litr, ale za zdecydowanie niższą cenę. Problemem jest, że w umowach tego typu nie ma ani śladu o mleku przerzutowym, co jest jawną nieuczciwością, bo przenosi całe ryzyko na rolnika, a… śmietankę (z mleka wyprodukowanego w gospodarstwie) spija "przedsiębiorczy" prezes, który nie pamięta, albo nie chce pamiętać, że ciężka pracy w oborze jest określana mianem białego niewolnictwa. Kolejny model kontraktacji, jeszcze u nas niepraktykowany, jest aktualnie realizowany w Australii. Powstał on z inicjatywy tamtejszych rolników, a jest przy tym wspierany finansowo przez rząd, który łoży na jego promocję. W tym modelu opracowano platformę działającą na zasadach giełdy sprzedaży mleka "spotowego", czyli podobną do metod obrotu krajowym mlekiem przerzutowym.
Różnica jest jednak zasadnicza, ponieważ w Polsce ceny "spot" ustala się wyłącznie na jeden tydzień do przodu, a w Australii na co najmniej 3 miesiące i to ze stałą, na ten okres, ceną.
W naszych realiach gospodarczych kontraktacja z ceną stałą jest jednak objęta dużym ryzykiem. Na ryzyko to wpływa w pierwszej kolejności zmienna sytuacja na światowym rynku mleka oraz rosnące i zarazem nieprzewidywalne koszty jego produkcji. Wszystkie te inicjatywy są odpowiedzią rynku na obserwowany duży spadek produkcji mleka. Ma on szeroki zakres geograficzny i jest widoczny właśnie w Australii, Nowej Zelandii, ale i Stanach Zjednoczonych oraz Unii Europejskiej. Mamy jednak jeden wspólny mianownik, łączący zarówno naszych rolników, jak i tych mieszkających w Australii. Produkcja mleka ma długi cykl. Dlatego rolnicy szukają rozwiązań zapewniających stabilizację w tej sferze.
Trudno jednak o niej mówić, kiedy rolnik bierze się na siebie całe ryzyko zmian cen na rynku mleka przerzutowego. Wszak i na tym rynku może dojść do takich samych wahań jak na rynku paliw! Jest jednak różnica w funkcjonowania owych rynków: w przypadku sprzedaży paliw zawsze decyduje cena dnia, oparta zwykle na podanych wartościach cen hurtowych Orlenu oraz Lotosu. Taka forma transakcji jest regułą, a w przypadku rynku mleka rzadkością- znaną jedynie zakładom mleczarskim, które handlowały nadwyżkami surowca.
Sytuacja, w której żyjemy jest trudna do odniesienia do tego, co już miało miejsce.
Ponadto, metody prognozowania cen oparte jedynie na analizie ich przeszłych wartości nie zdają egzaminu wobec tak dynamicznych zmian, które mają miejsce na rynku mleka.
Analitycy bankowi zajmujący się sektorem rolnym i mleczarskim na świecie mówią obecnie o możliwej perspektywie odwrócenia trendu wzrostowego dopiero w I kwartale 2023 r. Z racji tego, że branża funkcjonuje z rocznym opóźnieniem, należy już teraz szukać stabilizacji, ale i akumulować środki na gorsze czasy. Nie możemy też przewidzieć sytuacji agrometeorologicznej w przyszłym roku. A od niej w głównej mierze zależy światowa podaż mleka. Wszak obserwowany obecnie spadek produkcji mleka jest przede wszystkim związany z trudnymi warunkami pogodowymi oraz rosnącymi kosztami produkcji mleka u głównych eksporterów. Dlatego należy przyjąć, że to e pogoda jest głównym czynnikiem ryzyka, który należy wziąć pod uwagę przy próbie szacowania sytuacji rynkowej w 2023 roku.
Reasumując, czasy, w których żyjemy są bardzo ciężkie przede wszystkim dla producentów mleka, dlatego szczególnie teraz branża potrzebuje stabilizacji, a najlepsze co może zrobić otoczenie, to nam nie przeszkadzać.
Jarosław Malczewski