Wysokie koszty produkcji trzody chlewnej przy niskich cenach sprzedaży prosiąt i żywca spowodowały, że wszyscy zaczęli oszczędzać. Nie tylko na paszach, lecz także na profilaktyce zdrowotnej. Również duńscy farmerzy ograniczyli szczepienia prosiąt, które trafiają do gospodarstw w Polsce. Zmniejszanie wydatków może w znaczący sposób odbić się na wynikach stada. Prosięta przyjeżdżają już z problemami i rolnicy muszą je leczyć oraz szczepić, co generuje dodatkowe koszty. Tym bardziej że ceny leków, podobnie jak wielu innych produktów, także wzrosły w ostatnim czasie.
– Podstawą w obecnej produkcji trzody chlewnej jest, aby trafiające do chlewni prosięta były zaszczepione przeciwko cirkowirusom oraz mykoplazmowemu zapaleniu płuc. Oczywiście powinno być to udokumentowane przy zakupie zwierząt, ponieważ trudno jest zweryfikować same zapewnienia. Możemy pobierać krew do badań serologicznych, aby wykryć przeciwciała, jeśli mamy podejrzenia, że szczepienia nie były wykonane. Jeżeli świnie charłaczeją podczas odchowu, sekcyjnie stwierdza się cirkowirozę oraz badaniem PCR obecność cirkowirusa, jest dowód na to, że nie zastosowano szczepień profilaktycznych przeciwko cirkowirozie – twierdzi lekarz weterynarii Mateusz Trzaskacz.
Jak przekonuje, w swojej praktyce zawsze w dniu przyjazdu warchlaków do tuczarni pobiera rutynowo krew do badań w kierunku zespołu rozrodczo-oddechowego (PRRS), cirkowirusów, mykoplazmowego zapalenia płuc oraz pleuropneumonii. Dzięki temu rolnik wie, jaki jest status zdrowotny jego stada oraz zwierząt wprowadzanych do gospodarstwa. Nie chodzi bowiem o to, aby wykonywać szczepienia przeciwko wszystkim znanym chorobom świń, ale zabezpieczyć je jedynie na te schorzenia, które są problemem w danym gospodarstwie. To ważne nie tylko ze względu na koszty, ale również na zdrowie świń. Po każdym takim zabiegu organizm musi bowiem dojść do siebie.
– Wykonanie szczepień jest czasochłonne, wymaga nakładu pracy, wyłapania zwierząt, ale rolnicy, którzy dokładnie liczą parametry produkcyjne, widzą, że to się opłaca. Świnie nie tylko lepiej przyrastają, lecz przede wszystkim są bardziej wyrównane. Całą partię można sprzedać w jednym tygodniu i opróżnić pomieszczenie, a nie dotuczać przez kolejne dni – wyjaśnia Trzaskacz.
Dla ułatwienia profilaktyki poleca mało jeszcze popularne w Polsce szczepienia śródskórne, które są mniej stresujące i bolesne dla zwierząt, nie wywołują odczynów poszczepiennych po zabiegu, a dawka potrzebna do skutecznego uodpornienia jest dużo mniejsza. W jego opinii podawanie antybiotyków to pójście na łatwiznę, a poza tym rutynowe ich stosowanie sprawia, że przestają być skuteczne. Leczenie wówczas to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
– Nowych antybiotyków w leczeniu zwierząt nie będzie. Co więcej, zabiera się nam część dotychczas dostępnych ze względu na wzrastającą oporność bakterii w leczeniu ludzi. Im szybciej więc zaczniemy wdrażać systemy szczepień w produkcji świń, tym lepiej. Błędem w sztuce lekarskiej jest podawanie antybiotyków bez poznania, co konkretnie jest przyczyną objawów chorobowych, w nadziei, że może lek zadziała. Najbardziej pomogłoby, gdyby zakłady mięsne premiowały świnie pochodzące z chowu bez antybiotyków. To byłaby najlepsza zachęta dla rolników i lekarzy weterynarii, aby ograniczać wykorzystanie leków przeciwdrobnoustrojowych i skupić się na programach profilaktycznych – uważa Trzaskacz.
Również lekarze weterynarii powinni mieć umowy z rolnikami gwarantujące wyższe wynagrodzenie, jeśli zużywają mniej antybiotyków, a bardziej dbają o to, aby stado było zdrowe, bez konieczności leczenia. Wówczas obie strony odniosłyby korzyści. Zdaniem Trzaskacza szczepienia to inwestycja, która się zwróci w większych przyrostach i lepszym wykorzystaniu paszy. Przeciwnie jest w przypadku leczenia, gdyż odnotowujemy straty w postaci upadków zwierząt, gorszych przyrostów i konieczności zakupu leków. Z doświadczenia naszego rozmówcy wynika, że rolnicy, którzy się o tym przekonają sami, proszą o pobranie próbek do badań i dostosowanie profilaktyki. Należy bowiem szczepić tylko na to, co jest konieczne, a do tego wymagane jest wykonanie odpowiednich badań laboratoryjnych.
– Jeżeli w chlewni nie występuje PRRS, zastosowanie żywych szczepionek doprowadzi do wprowadzenia wirusa do stada wolnego od choroby. Innym problemem jest to, że zespół rozrodczo-oddechowy bardzo często jest mylony z grypą i leczony w początkowej fazie antybiotykami. Nie przynosi to efektów, świnie słabo rosną, zanim zostaną poddane właściwej terapii. A rolnik na tym traci – wylicza lekarz weterynarii.
Drogie komponenty paszowe, które rolnicy oraz wytwórnie starają się zastąpić w obecnej sytuacji tańszymi, także mogą skutkować pogorszeniem efektów tuczu i rozrodu. Oddziałuje to negatywnie na zdrowotność zwierząt. Lekarz obserwuje znacznie więcej przypadków kanibalizmu oraz zakażeń beztlenowcami, powodujących nagłe upadki największych zwierząt w stadzie. Nasila się występowanie adenomatozy, zwłaszcza w postaci podklinicznej. Straty spowodowane tym schorzeniem wynikają głównie z negatywnego wpływu na przyrosty dzienne oraz współczynnik wykorzystania paszy. Powoduje to brak wyrównania wśród zwierząt pod koniec tuczu. Z kolei pleuropneumonia notowana w wielu tuczarniach prowadzi do nagłych upadków świń w krótkim czasie. Niekorzystny wpływ adenomatozy czy pleuropneumonii na rentowność produkcji można ograniczyć przez szczepienia, z których, zdaniem Mateusza Trzaskacza, szczególnie w trudnej sytuacji na rynku, nie należy rezygnować.
Na czekający nas zakaz stosowania leczniczego tlenku cynku lekarz weterynarii zaleca natomiast szczepienia prosiąt w 2.–3. dniu życia przeciwko Escherichia coli, które, jak przekonuje z własnego doświadczenia, skutecznie zapobiegają obrzękówce po odsadzeniu.
Dominika Stancelewska