Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Gdzie szpinak łączy się z cytryną

Data publikacji 06.04.2022r.

Jarmuż w płynie, płynna pietruszka, seler, szpinak na bazie jabłka albo sok z granatu wytłoczony prosto z pestek. To jeszcze do wyobrażenia. Ale sok z imbiru? No tak – i do tego podobno wyjątkowo łatwo wyciska się go z tego suchego na pozór korzenia. O drodze od jabłka do imbiru i od porzeczki do granatu opowiedział nam Karol Piekarniak, właściciel Tłoczni Szymanowice, sprzedającej między innymi powstające w niej soki na platformie „W spółce z naturą”.

mazowieckie

„Jesteśmy producentem soków w charakterystycznych workach bag in box. Rodzinną firmą umiejscowioną przy Wiśle pod Warszawą. Początkowo zajmowaliśmy się tylko sadownictwem, piętnaście lat temu poszerzyliśmy naszą działalność o tłoczenie naturalnych soków. Soki są w 100% naturalne, bez dodatku konserwantów, bez dodatku cukru.
Starannie dobieramy surowce, aby zadowalały nawet najbardziej wymagających klientów. Teraz w naszym asortymencie znajdziecie również naturalne produkty od naszych okolicznych przyjaciół – miody, kiszonki, nabiał” – napisał na stronie „W spółce z naturą” Karol Piekarniak, młody współwłaściciel firmy, która jest dowodem na to, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Albo że ciosy to coś, co stymuluje rozwój.

Pierwsze soki za płoty

Karol wychował się w gospodarstwie w Szymanowicach w gminie Sobienie-Jeziory w powiecie otwockim. To miejsce to zagłębie sadownicze, nie dziwi więc, że przeważająca większość z piętnastohektarowego gospodarstwa to sady jabłkowe. Uprawiali idaredy, ligol, de costę. Antonówka i papierówka odeszły wraz z dziadkiem.

Karol skończył klasę ogrodniczą w szkole rolniczej w Miętnem. Zdał egzamin zawodowy. Jednak ani edukacja, ani dzieciństwo spędzone wśród drzewek nie obudziły w nim entuzjazmu do uprawy owoców. Myślał raczej o handlu.

Piętnaście lat temu, przyszło mokre lato. Sady podtopiło i wiele drzew pomarło. Piekarniakowie otrzymali odszkodowanie i to stało się impulsem do założenia pierwszej sokowej firmy.

– Założyłem ją z myślą wyłącznie o sprzedaży soków. Chcieliśmy sprawdzić, czy potrafimy je sprzedać. Soki tłoczyliśmy usługowo w wynajętej tłoczni. To przedsięwzięcie okazało się totalną klapą. Nie potrafiłem sprzedać soków. Może przyczyną było to, że na rynek dopiero wchodziła sprzedaż w workach. Ludzie nie byli przekonani do rodzaju i wielkości opakowań. Była na nich i data ważności, i informacja o pasteryzacji. Ale bali się, że jeśli kupią pięciolitrowy worek, to im się ten sok zmarnuje. Tymczasem kranik w worku jest przepuszczalny tylko w jedną stronę. Upuszczenie soku nie powoduje, że do środka dostaną się powietrze czy bakterie. I można trzymać go w lodówce nawet miesiąc po otwarciu. Ludzie nie bardzo też wierzyli w długą datę przydatności do spożycia. Trudno było przekonać, że pasteryzowane soku to to samo co weki. A słoiki przecież trzyma się w piwnicach po dwa, trzy lata i wszystko jest dobre – opowiada o pierwszych doświadczeniach Karol.

Rurami do butelek i worków

Do otrzymanego odszkodowania dołożyli pieniądze z kredytu, kupili swoje maszyny i zaczęli jeszcze raz. Kupili ciąg maszyn za pół miliona złotych. W ciągu znajduje się osiem urządzeń. Wywrotnica, która wyrzuca jabłka ze skrzynek do myjki. W myjce, czyli basenie z zimną wodą, jabłka są płukane. Następnie trafiają do rozdrabniacza, który w tysiącu obrotów na minutę trze całe owoce na pulpę. Pulpa trafia na sito, czyli między taśmę z perforacją a wałek. Z pulpy w jedną stronę płynie sok, w drugą odrzucana jest sucha masa. Sok przelewany jest w stalowe beczki. A potem odfiltrowywany przez filtr rurowy. To rura z maleńkimi otworami. Klarowna ciecz trafia pod pasteryzator. Pasteryzacja przebiega trochę jak gotowanie w kąpieli wodnej. Rurka, przez którą przepływa sok, umieszczona jest w większej, w której płynie gorąca woda. Sok, przebywając przez 5 sekund drogę w wewnętrznej rurce, poddawany jest działaniu temperatury. Rozlewany jest potem do butelek i worków. Tłocznia Szymanowice gwarantuje 10 miesięcy przydatności do spożycia przed otwarciem. Karol mówi, że robili badania nawet do 17 miesięcy i sok dalej okazywał się pełnowartościowy. Jakiś czas temu tłocznia tłoczyła 350 litrów na godzinę. Dziś to już 1000 litrów.

Imbir – ten się tłoczy!

Przez dziesięć lat produkowali klasykę – jabłko, jabłko z porzeczką, z rabarbarem, z żurawiną czy maliną. Soki odbierały hurtownie, hotele, restauracje, małe sklepy w całym województwie. Aż przyszła pandemia.

– Z tygodnia na tydzień sprzedaż spadła nam właściwie do zera. Wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby wprowadzić nowe soki, nowe ich mieszanki. Było więcej czasu, więc zaczęliśmy kombinować. Zaczęliśmy obierać pomarańcze i robić z nich sok. Potem z cytryn. Cytrusy kupujemy tylko z zaufanych źródeł. W którymś momencie przyszły mi do głowy granaty. Piłem sok z nich podczas wycieczki do Izraela. Szukaliśmy długo odpowiednich owoców. Sprowadzamy je teraz od jednego dostawcy w Turcji. I nie tłoczymy jak inni, z całego owocu, mamy na to swój unikatowy sposób – opowiada Karol.

Swoje soki, kiszonki kolegi

Żeby ogarnąć całą ofertę, sięgam po sporych rozmiarów ulotkę. Smaki soków idą już w dziesiątki. Jabłko wytrawne, jabłko z wiśnią, gruszką, maliną, rabarbarem i rokitnikiem, burak-pietruszka-cytryna, jabłko-szpinak-cytryna. Jarmuż z jabłkiem i napój anty­biotyczny na bazie soku jabłkowego z imbirem i selerem. Ten imbir zaskakuje najbardziej. Karol mówi, że jest wyjątkowo wdzięczny, jeśli chodzi o tłoczenie soku. Sok klienci dodają do herbaty i lemoniad. Najdroższe soki to marakuja i pokrzywa. Jeden i drugi surowiec sporo kosztują. „W spółce z naturą” ma też ofertę soków premium, czyli z wyselekcjonowanych owoców i przebadane pod względem składu chemicznego, a także pasteryzowanych w inny sposób. Wśród nich są sok z aloesu, imbiru, granatu, pokrzywy, cytryny i rokitnika. Smaki to często informacje zwrotne od klientów, sugestie, żeby o coś wzbogacić ofertę.

Pięciolitrowy worek soku jabłkowego Karol sprzedaje za 15 zł. Soku mieszanego, na bazie jabłka, średnio za 25 zł. Półlitrowe soki premium kosztują od 15 do 30 zł. Soki wysyłają do każdego zakątka Polski. Wysyłka wiąże się z ewentualnością zwrotu, a ta za granicę oznacza rozliczenia w euro, co czyni ją nieopłacalną.

Karol wraz z pandemią i nowym asortymentem soków założył spółkę „W spółce z naturą”, żeby sprzedawać nie tylko swoją markę Tłocznia Szymanowice, ale też ekologiczne produkty swoich sąsiadów i znajomych.

– Mieliśmy nabiał, teraz jest chwila przerwy, ponieważ zmieniamy wizję jego sprzedaży i szukamy nowych dostawców, choćby na sery. Sprzedajemy też kiszonki – mamy je w sklepie od dawna. Kimchi, zakwas z buraków, kapustę kiszoną czy kiszone rzodkiewki produkuje mój kolega. Mamy też miody – moim zdaniem jedne z lepszych w regionie – wyjaśnia szymanowicki producent.

Soki mają ładne butelki, a te – ładne etykiety. Karol sam je projektował. Logo „W spółce z naturą” też. Te dwa liście i słońce mają się kojarzyć z naturą, naturalnością. Podczas rozmowy ukradkiem spoglądam na sprytne regały ze skrzynek zdobiące biuro w Wysoczynie. Na dole, trochę ukryta, stoi butelka z napisem „kombucha”. Pytam, czy to przypadek.

– Nie, nie przypadek. Pracujemy nad odpowiednia technologią oraz przestrzenią w naszej firmie do fermentacji i rozlewania takich produktów. Produkuje ją nasz klient. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości będziemy ją u nas rozlewać. Bo już praktykujemy sprzedaż produktów naszych klientów. Mamy w ofercie pięć eliksirów. To mieszanki różnych ekstraktów według autorskiej receptury sporządzane przez koktajl bar z Trójmiasta. W pandemii jego właściciele nie mogli mieć klientów, więc opracowali butelkowane eliksiry do rozcieńczania z wodą i alkoholem, tak by móc przygotować sobie ulubiony koktajl w domu. Niewykluczone, że za jakiś czas w ofercie znajdą się też oleje. Z ojcem myślimy nawet o tłoczeniu oleju u siebie – wyjaśnia Karol.

Wychodząc, wzrok na chwilę zatrzymuję na granatowych kanistrach stojących gdzieś pod oknem. Wyglądają jak wielkie pojemniki po oleju silnikowym. Ale okazuje się, że na etykiecie widnieje „Sok jabłkowy”.

– Aaaa, nasze soki jednak jechały za granicę. Kilka miesięcy temu zainteresowali się nimi Arabowie, przyszło zamówienie z Dubaju. Badali próbki przez kilka miesięcy. Przeszły test pozytywnie i do Zjednoczonych Emiratów poszedł jeden większy transport, zaczynający – miejmy nadzieję – owocna współpracę – kończy Karol.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a