wielkopolskie
– W naszym powiecie, wolsztyńskim, przed wybuchem afrykańskiego pomoru świń było około 1350 gospodarstw utrzymujących świnie. Pozostało mniej niż 450, a słyszy się, że kolejni rolnicy chcą likwidować stada. Jak więc chcemy zapewnić żywność dla naszego kraju i uniezależniać się od zagranicy? – pyta Ryszard Buda z Wojciechowa w gminie Siedlec.
Zanim afrykański pomór świń pojawił się w powiecie i gospodarstwo rolnika znalazło się w strefie czerwonej, utrzymywał 130 loch rasy polskiej białej zwisłouchej. Po doświadczeniach z ograniczeniami w przemieszczaniu i sprzedaży zwierząt przez 40 dni obecnie stara się nie przekraczać 100 sztuk, aby pozostawała rezerwa wolnego miejsca w pomieszczeniach. Również sytuacja na rynku nie zachęcała gospodarza do maksymalnej obsady chlewni, tym bardziej że będąc w strefie ASF, tracił więcej niż pozostali producenci świń. Dziś funkcjonuje w strefie różowej, co nadal oznacza pewne dodatkowe obowiązki przy sprzedaży, ale za to dużo mniejsze straty niż w strefie czerwonej i łatwiejsze znalezienie odbiorcy.
r e k l a m a
Stawia na rozród
Zdaniem Ryszarda Budy poprawa sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się afrykańskiego pomoru świń i zmiana strefy z czerwonej na różową była możliwa dzięki temu, że populacja dzików została zredukowana do minimum. Jak twierdzi, najlepiej było to widać podczas zbioru kukurydzy jesienią, kiedy nie odnotowywano prawie żadnych szkód w uprawach.
– Oby koła łowieckie nie zaprzestały tych działań i nie pozwoliły znów na rozmnożenie się loch dzika, bo problem wróci. Jeśli znów trafię do strefy czerwonej, to będzie koniec produkcji świń w moim gospodarstwie. Nawet jeśli dzięki spełnionym wymogom bioasekuracji ochronię się przed ogniskiem, nie będę w stanie przetrwać finansowo – uważa rolnik.
W jego opinii dopóki afrykański pomór świń się rozprzestrzenia w kraju, a zakłady ubojowe dyskryminująco traktują surowiec ze stref ASF, powinny być utrzymane rekompensaty za utracone dochody. Takie wyrównania nie mogą obowiązywać czasowo.
Ryszard Buda w 2000 roku postawił nową chlewnię dla loch i prosiąt. Ostatnia inwestycja miała miejsce w 2014 roku – wybudował tuczarnię na 300 stanowisk. Odchowalnia dla prosiąt znajduje się na piętrze budynku nad porodówkami, sektorem krycia i pomieszczeniem dla loch prośnych. Prosięta trafiają do niej specjalną windą w 4. tygodniu życia i przebywają tam przez 5 tygodni. W czterech pomieszczeniach odchowalni łącznie jest 400 stanowisk.
Tuczarnie w większości są już na podłożu rusztowym. Jednej, z 240 stanowiskami, nie udało się przerobić z płytkiej ściółki i obornik jest usuwany 2–3 razy w tygodniu. Kiedy gospodarze myśleli o modernizacji, akurat znaleźli się w strefie ASF i musieli wstrzymać się z inwestycjami. Część tuczarni, które mogą pomieścić do 750 tuczników, znajduje się w drugiej siedzibie gospodarstwa w Kiełpinach, oddalonej o około 7 km, co także jest utrudnieniem przy ewentualnym wprowadzaniu przez Inspekcję Weterynaryjną obostrzeń w przemieszczeniach świń.
– Na szczęście to ten sam powiat i ta sama gmina, a strefy ASF często obejmują całe obszary administracyjne. Przynajmniej tak było ostatnio, więc po uzyskaniu zgody powiatowego lekarza weterynarii mogłem przemieszczać świnie – opowiada rolnik.
Lochy po odsadzeniu utrzymywane są w kojcach indywidualnych, których jest 35, aż do momentu stwierdzenia prośności przez lekarza weterynarii. Później grupowane są po 8 sztuk i w takich grupach trafiają do jednej z czteru porodówek. W sektorze rozrodu wyniki inseminacji znacznie się poprawiły, od kiedy gospodarz zainstalował odpowiednie oświetlenie zapewniające lepsze wchodzenie w ruję. Aby przynosiło efekty, musi być włączone co najmniej przez 16 godzin na dobę.
– Jeśli chodzi o profilaktykę stada, to całkowicie zdaję się na lekarza opiekującego się moim gospodarstwem. Widzę efekty szczepień, więc staram się nie wymyślać po swojemu – mówi Ryszard Buda.
Zrezygnował z dodatków
– Nadzorem nad porodami zajmuje się żona, ja natomiast odpowiadam za sektor krycia, a syn pracuje w tuczarniach. Synchronizujemy porody, dlatego nadzór jest łatwiejszy, nawet w nocy, ponieważ prosi się większa liczba loch w krótkim czasie. Wykonujemy wówczas wyrównywanie miotów, zaraz po tym jak prosięta napiją się siary od matki – opowiada gospodarz.
Własnego zboża wystarcza mu do wytwarzania pasz dla trzody chlewnej, co nie jest bez znaczenia przy braku opłacalności chowu. W dobrych czasach kupował mieszanki mineralno-witaminowe, śrutę sojową i mnóstwo różnych dodatków do pasz, dzięki którym poprawiał znacząco wyniki produkcyjne. Od lochy odsadza bowiem w miocie średnio 13–13,5 prosięcia i uzyskuje 2,4 wyproszenia w roku. Kryzys w branży i drogie surowce zmusiły go jednak do rezygnacji z niektórych dodatków paszowych i przejścia na koncentraty białkowe, które uzupełnia jedynie zbożem.
– Żeby zredukować koszty, zrezygnowałem z preparatów wiążących mykotoksyny i dodatku witaminy C, którą podawałem przez cały rok wszystkim zwierzętom. Tuczniki dzięki temu mniej kaszlały zimą, było mniej upadków latem. O 1% zmniejszyła się mięsność tuczników, ale uzyskiwanie wyższej i tak nie pokrywa kosztów, jakie trzeba na to ponieść. Nie oszczędzam natomiast na żywieniu macior, bo wiem, że bardzo odbiłoby się to na wynikach i straciłbym podwójnie. W okresie letnim z pewnością znów będę stosował witaminę C dla loch – tłumaczy rolnik.
Prosięta przy maciorach oraz do 3. tygodnia po odsadzeniu otrzymują gotowy granulowany prestarter. Jeszcze jakiś czas temu za dwie palety tej paszy gospodarz płacił 4600 zł. Wówczas był w strefie ASF i dostawał 3,20–3,40 zł za kilogram żywca. Dzisiaj żywiec kosztuje, co prawda, 6,50–6,70, ale za tę samą ilość prestartera musi zapłacić prawie 7 tys. zł.
– W 2001 roku, kiedy nie mieliśmy jeszcze tuczarni, sprzedawałem 25-kilogramowe prosięta po 250 zł za sztukę. Wtedy ceny surowców paszowych były o jakieś trzy czwarte niższe. Teraz prosięta kosztują tyle samo co wtedy, więc jak rolnicy mają wyjść na swoje? Nie ma szans, żeby w takich realiach polska hodowla przetrwała – żali się Ryszard Buda.
r e k l a m a
Wsparcie wciąż za małe
Gdyby nie wprowadzone dopłaty do utrzymania loch, gospodarz zrezygnowałby z produkcji świń. Był bliski tej decyzji jesienią ubiegłego roku. Planował wtedy, aby lochy po odsadzeniu kierować od razu na ubój. Rolnicy utrzymujący maciory mogli jednak od 15 lutego składać wnioski o wsparcie produkcji loch i prosiąt. Dotychczas do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wpłynęło 13,9 tys. wniosków na kwotę prawie 204 mln zł, z czego ARiMR zrealizowała 5,2 tys. płatności na ponad 115 mln zł. Wnioski o dofinansowanie można składać jeszcze do 29 kwietnia, a wysokość pomocy wynosi 1000 zł za każde 10 prosiąt, przy czym nie więcej niż 500 tys. zł dla jednego producenta trzody chlewnej.
– Dobrze, że zostało wprowadzone wsparcie dla stad utrzymujących lochy, ale to nie wystarczy do odbudowy krajowej produkcji. Pomoc musi być podtrzymana w dłuższym okresie, a nie jedynie dla prosiąt urodzonych do końca marca. Konieczne jest również udzielenie wsparcia gospodarstwom rodzinnym zajmującym się tuczem, które będą kupowały prosięta, bo inaczej ich producenci nie będą mieli zbytu. Tucz wciąż jest nieopłacalny, pomimo że ceny żywca wzrosły – wyjaśnia Ryszard Buda.
Rolnik jest członkiem nowo powstałej organizacji – Polskiego Związku Niezależnych Producentów Świń, którego celem jest reprezentowanie rodzinnych gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną. Przedstawiciele związku liczą, że ich sugestie odnośnie do konieczności poprawy bardzo trudnej sytuacji producentów trzody chlewnej zostaną w końcu wdrożone przez rząd. Chcą działać na rzecz rolników produkujących świnie w strefach ASF, którzy mają najtrudniej i ponoszą największe straty. Postulują także uruchomienie kredytów na pokrycie nieopłaconych należności udzielanych na dłuższy okres, gdyż pożyczki, zwłaszcza te na duże kwoty, stanowią zbyt duże obciążenie ze względu na krótki okres kredytowania i mogą jeszcze zwiększyć zadłużenie producentów świń. Jednym z najważniejszych celów rolników będących w związku jest doprowadzenie poprzez dobrą współpracę z ministerstwem rolnictwa do zlikwidowania ASF w środowisku i maksymalnego ograniczenia populacji dzików w kraju.
– To ostatnia próba stworzenia czegoś, co może nas uratować. Jeśli to się nie uda, trzeba będzie likwidować stada. Rolnicy muszą zawierzyć sami sobie. Jeśli się nie zjednoczymy i nie będziemy dbać o nasze interesy, nikt inny tego nie zrobi – uważa Ryszard Buda.