warmińsko-mazurskie
Rolnictwo i praca na roli towarzyszyły Tomaszowi Symonowiczowi od zawsze, ponieważ gospodarstwo w Jedzbarku prowadzili jego rodzice. Kiedyś on pomagał im, a teraz role się odwróciły i rodzice pomagają synowi. Ale pojawiła się także pasja do sportu, konkretnie do kulturystyki.
r e k l a m a
Ponad 20 lat
regularnych ćwiczeń
– Kulturystyką zacząłem interesować się w wieku 18 lat. Na początku był to dla mnie bardziej amatorski sport, ale z czasem coraz mocniej w niego wchodziłem. W 2016 roku przeżyłem nawet niezapomnianą przygodę startując w zawodach w Sopocie, gdzie zająłem drugie miejsce w kulturystyce klasycznej. Ale po tych zawodach przekonałem się, że udział w nich nie porwał mnie na tyle, żebym poświęcił się temu na 100 procent i żył od zawodów do zawodów. Byłem pewny, że długie i pełne wyrzeczeń przygotowania do nich pod okiem ekspertów, treningi, diety, głodówki i całkowite podporządkowanie swojego życia kulturystyce, w moim przypadku nie wchodzi w grę, tym bardziej, że cały czas prowadziłem gospodarstwo. Ale nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Do dziś regularnie ćwiczę na siłowni, sam dla siebie, poza tym jestem trenerem personalnym. Ale jakby tak wszystko podliczyć, to kulturystyka i siłownia są ze mną od 24 lat i nawet nazwa „Turborolnik” miała swój początek na siłowni – wyznaje Tomasz Symonowicz.
– Ładnych kilka lat temu, gdy na siłowni mój dobry kolega patrzył jak ćwiczę, stwierdził, że ja jestem taki turbo rolnik. Od tamtej pory to określenie tak się przyjęło, że coraz więcej osób nazywało mnie Turborolnikiem, więc kiedy postanowiłem założyć Fanpage swojego gospodarstwa, to nawet nie musiałem się zastanawiać nad nazwą – wspomina Turborolnik.
W 2021 roku rolnik przeżył także przygodę z mediami, ku wielkiemu zaskoczeniu zdjęcia z jego serwisów społecznościowych pojawiły się na jednym z portali internetowych i pojawił się efekt kuli śnieżnej. Było kilka wywiadów, telefonów, „Dzień dobry TVN” przyjechał do gospodarstwa w Jedzbarku nagrać materiał. Rolnik wspomina to jako miłą przygodę, która wydarzyła się zupełnie niespodziewanie, bo ktoś znalazł go gdzieś w Internecie.
Trudne początki
i nauka na błędach
Gospodarstwo w Jedzbarku to około 15 ha, teren piękny i urozmaicony pod względem krajobrazowym, pagórkowaty, wokół lasy, jezioro, ale do uprawy dość ciężki i klasy gleb także pozostawiają wiele do życzenia. W strukturze zasiewów dominuje pszenica niezbędna do skomponowania mieszanki paszowej dla kur, poza tym owies dla koni własnych i z zaprzyjaźnionych gospodarstw. Rolnik sadzi także ziemniaki odmian: Irga, Tajfun, Red Sonia, Denar i Lilly. Na polu znajdziemy także dynię i ogórki.
W gospodarstwie są także trzy konie: 10-letni wałach, oczko w głowie żony pana Tomasza, Martyny oraz dwa młode konie sportowe, które właściciele gospodarstwa przywieźli 2 lata temu z Belgii, jako półroczne odsadki. Martyna Symonowicz jest miłośniczką koni, z którymi odniosła wiele sukcesów podczas zawodów w skokach przez przeszkody. Rozmówca nie wyklucza, że być może z czasem pojawi się więcej koni w gospodarstwie. Tym bardziej, że ma spore doświadczenie w tym temacie, ponieważ przez prawie 20 lat hodował konie zimnokrwiste.
Ale od ponad 5 lat podopiecznymi gospodarza są kury, z którymi przeszedł już wiele, czytał, podpytywał doświadczonych hodowców, uczył się na własnych błędach. Rozmówca wspomina, że zaczynając przygodę z kurami bazował na najpopularniejszej w Polsce rasie, od której zaczynają prawie wszyscy, czyli rasie rosa – typowo brązowej, z czarnym piórkiem. Jednak, nie do końca był z nich zadowolony. Ogólnie, był nieco rozczarowany budując stado, ponieważ kury, które kupował, wyglądały bardzo różnie. Niektóre rzeczywiście były piękne, zdrowe, zaszczepione. Wygląd innych pozostawiał wiele do życzenia, czasem zdarzały się sztuki, które przyjeżdżały z chorobami. Ale dopiero po pewnym czasie hodowca wiedział, że popełnił podstawowy błąd przy budowie stada, bo kolejne partie pochodziły z różnych gospodarstw.
– Później nauczyłem się tego, że stada się nie miesza, nie można kupić sobie 10 kur u tego hodowcy, 10 sztuk na rynku i 20 u pana Stasia sąsiada. Wystarczy, że kilka sztuk będzie chorych i zaraz zachorują wszystkie. Człowiek uczy się na błędach i dziś wiem, że stado powinno pochodzić w 100 procentach z jednego miejsca. Powinno być w jednym wieku, zaszczepione i wówczas będzie zdrowe, będzie się niosło i nie będzie sprawiało problemów – wyjaśnia hodowca.
Rolnik wspominając swoje początki z kurami wyznaje, że kurnik był też nie do końca dostosowany, ale systematycznie i w miarę możliwości realizował kolejne punkty swojego planu. Jednym z najważniejszych była wentylacja w obiekcie, bo tego zawsze najbardziej brakowało.
– W tej chwili mam w kurniku centralne ogrzewanie i dodatkowe oświetlenie, które przydaje się w okresach z mniejszą ilością słońca. Staram się stworzyć moim podopiecznym jak najlepsze warunki do życia i produkcji. Dzięki temu nie mam drastycznych spadków nieśności np. w okresie zimowym, gdy jest zimno i brakuje światła, u mnie kury tego nie odczuwają. Poza tym przy tej ilości kur muszę mieć pewną opłacalność produkcji przez cały rok. Nie mogę sobie pozwolić na brak jaj, bo w innych miesiącach przecież zwierzęta nie wyprodukują ich tyle, żebym mógł odłożyć na słabsze miesiące – wyjaśnia rozmówca.
r e k l a m a
Leghorny będą wiodły prym
Obecnie w stadzie przebywają kury dwóch ras – tzn. high line i leghorn. Hodowca deklaruje, że jest bardzo zadowolony w białych kurek leghorn i będzie dążył do tego, żeby ta rasa dominowała w gospodarstwie. Nie powinno mieszać się kur starych z młodymi, dlatego w gospodarstwie są dwa kurniki z wybiegami, przebywa w nich łącznie około 350 sztuk. Starszych kur w tej chwili jest mniej.
– Bardzo podobają mi się leghorny, te niewielkie białe i bardzo energiczne kurki, których wszędzie jest pełno i zawsze wygrzebią jakieś przysmaki będąc na wybiegu. Poza tym rasa ta nie jest zbyt wymagająca jeżeli chodzi o sam chów, a nawet zużywa mniej paszy niż kury innych ras. I bardzo dobrze się niesie, począwszy od pierwszego roku, dlatego jest najbardziej rozpowszechnioną rasą kur w produkcji nieśnej i ma charakterystyczne jaja w białej skorupie – wyjaśnia rozmówca.
Jeżeli chodzi o sezonowość nieśności, to rozmówca podkreśla, że u niego nie ma z tym aż takiego problemu, ponieważ zimą kurnik jest dogrzewany i doświetlany, więc warunki do produkcji są jak najbardziej sprzyjające. Średnia nieśność to ponad 200 do 300 jaj na dobę.
– Czy będę chciał zwiększyć ilość kur? Na razie o tym nie myślałem, ale na pewno nie będę zwiększał na maksa obsady w istniejących kurnikach. Chcę, żeby ptaki miały przestrzeń do komfortowego życia i produkcji, żeby nie było im za ciasno. Dzięki temu moje podopieczne pięknie wyglądają, nie mają ubytków w upierzeniu, nie przejawiają objawów agresji wobec siebie. Żyją bezstresowo – podkreśla pan Tomasz.
„Turbo jaja” z wolnego wybiegu
Na pomysł „Turbo jaj” wpadła żona rolnika – Martyna, zrobiła mu niespodziankę i stworzyła naklejki na pudełka do jajek i od tej pory Turborolnik Tomek i „Turbo jaja” z wolnego wybiegu są znane i rozpoznawalne nie tylko w najbliższej okolicy.
Jeżeli chodzi o sprzedaż jaj, to w większości są to stali odbiorcy. Najpierw byli sąsiedzi, znajomi, później znajomi znajomych i tak to się rozeszło pocztą pantoflową, że w tej chwili jajka schodzą bezpośrednio spod kury. Rolnik dostarcza także jaja do wybranych sklepików w Olsztynie. Pan Tomasz podkreśla, że jest idealnie, bo dzięki temu, że jajka rozchodzą się na bieżąco, ma pewność, że trafiają do konsumenta świeżutkie. Nie leżą w chłodni i nie czekają na swoją kolej. Dlatego hodowca może dumnie prezentować swój wizerunek na opakowaniu, bo wie, że gwarantuje świeżość i jakość – i z tego jest znany.
Stado Turborolnika żywione jest paszą zrobioną w gospodarstwie. Hodowca podkreśla, że jeżeli ma produkować zdrowe, wiejskie jaja od szczęśliwych kur z wolnego wybiegu, to pasza nie może być z zakupu z ulepszaczami czy sztucznymi barwnikami i musi być zrobiona z wysokiej jakości komponentów.
– W dawce pokarmowej musi być pszenica, dlatego ją uprawiam, musi być kukurydza, więc kupuję ją od sąsiada, do tego trochę śruty słonecznikowej i soi, a na koniec dodatki witaminowe. Żadnych ulepszaczy, sztucznych barwników, a na żółty kolor żółtka największy wpływ mają ksantofile należące do grupy karotenoidów. U mnie podstawą wybarwiającą żółtko jest zawsze susz z lucerny, którego udział w dawce to ok. 10 proc. Zimą dodaję dynię bogatą w luteinę, czyli kolejny ksantofil, a także marchew. Choć marchew nie do końca spełnia tu funkcję barwnika. Choć zawiera beta-karoten, to nie wpływa on na zabarwienie żółtka, ale na skład jaj i ich wartości odżywcze – wyjaśnia Tomasz Symonowicz.
Na ciemnopomarańczowy kolor żółtka będą miały wpływ także ksantofile zawarte w ciemnozielonych liściach roślin, np. kapusty, brukselki, szpinaku, kalafiora, jarmużu czy cukinii.