Informacje na temat tego, czy krajowy rynek jest zainteresowany skupem roślin wysokobiałkowych, są bardzo rozbieżne. Jednak im bliższe praktyki, tym bardziej optymistyczne.
r e k l a m a
Paszówka nie kupuje
Lech Antoni Kołakowski, wiceminister rolnictwa, podczas niedawnego posiedzenia podkomisji do spraw realizacji programu zwiększania wykorzystania polskiego białka roślinnego w paszach, mówił, iż Polska importuje rocznie około 2,5 mln t śruty sojowej, co odpowiada 75% surowca białkowego do produkcji pasz. Natomiast brak popytu na rodzime rośliny białkowe powoduje brak zainteresowania uprawą tych roślin przez rolników.
W jego opinii zastąpienie białka sojowego nasionami roślin strączkowych jest trudne do zrealizowania ze względu na ograniczony udział tych surowców w diecie zwierząt, szczególnie w mieszankach paszowych dla wysokotowarowego chowu drobiu i młodych świń, co wynika z nadmiernej zawartości strukturalnych węglowodanów oraz substancji antyżywieniowych. Ich przekroczenie wpływa natomiast na ograniczenie opłacalności i stosowania strączkowych.
W podobnym tonie wypowiada się prof. Michał Jerzak z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, odpowiedzialny za realizację obrotu krajowego w krajowym planie zwiększania upraw roślin białkowych.
– Od 10 lat areał zajęty pod uprawę roślin białkowych w Polsce praktycznie się nie zmienił. Uprawiamy około 170 tys. ha roślin przeznaczonych na pasze oraz około 90 tys. ha z przeznaczeniem pod konsumpcję. Ze względu na postępującą koncentrację w produkcji zwierzęcej oraz strukturę kapitałową dużych firm paszowych nie ma szans na to, by w Polsce przebić się ze zwiększeniem wykorzystania roślin białkowych na paszę – uważa prof. Jerzak.
Naukowiec jedyną szansę dla utrzymania tej produkcji widzi w eksporcie. Nie inaczej myśli prof. Wojciech Święcicki z Instytutu Genetyki Roślin Polskiej Akademii Nauk. Twierdzi, iż największą barierę w rozwoju produkcji roślin białkowych stwarza Izba Zbożowo-Paszowa skupiająca największe firmy paszowe w Polsce, które reprezentują lobby sojowe.
W jego opinii – ale nie tylko – kwestie zwiększenia zużycia krajowego białka w produkcji pasz rozwiązałoby ustanowienie narodowego celu wskaźnikowego do wykorzystania białka, ale to IZP broni się przed jego ustanowieniem. Tym sposobem tracimy rocznie około 2–3 mld zł na niepotrzebny import.
Bez GMO już za niecały rok?
Wiceminister Kołakowski na wspomnianym wyżej posiedzeniu zwrócił uwagę na jeszcze jedną bardzo ważną rzecz: przewiduje się, że 1 stycznia 2023 roku w końcu wejdzie w życie wielokrotnie przesuwany zakaz stosowania roślin modyfikowanych genetycznie w produkcji pasz.
Z danych, jakie z kolei prezentuje Nina Dobrzyńska z Departamentu Hodowli i Ochrony Roślin w resorcie rolnictwa, wynika, iż rośnie zainteresowanie ze strony przedsiębiorstw paszowych dofinansowaniem na produkcję pasz bez GMO z PROW. W drugim naborze, który w 2021 roku rozszerzono o duże przedsiębiorstwa, złożono 116 wniosków o takie dofinansowanie na ponad 800 mln zł. W sumie z tej pomocy przyznano już wsparcie na 1,1 mld zł. To by świadczyło o tym, że coś jednak jest na rzeczy i firmy powoli przygotowują się do wprowadzenia tego przepisu, a skoro firmy paszowe sięgają po dofinansowanie do produkcji pasz bez GMO, to będą potrzebowały do tego surowiec.
Co więcej, jak powiedziała Dobrzyńska, w Planie Strategicznym, według którego będzie realizowana WPR od 2023 roku, planuje się zwiększyć środki na dopłaty do sektora roślin białkowych w porównaniu z PROW o 25% – do 325 mln euro. Obecnie natomiast do każdego hektara zgłoszonego do płatności strączkowych na ziarno należy się około 686 zł. Od roku 2021 nie jest różnicowana wysokość stawki płatności w zależności od powierzchni.
r e k l a m a
Chcą kupować, ale nie mają czego
Bardziej optymistycznie na rozwój produkcji roślin białkowych w Polsce patrzy Rafał Banasiak, prezes klastra „Agroport”, który zaangażował się w realizację krajowego planu zwiększania upraw roślin białkowych od strony praktycznej. „Agroport” funkcjonuje na terenie czterech województw: warmińsko-mazurskiego, pomorskiego, kujawsko-pomorskiego oraz podlaskiego, i skupia ponad 820 gospodarstw. Klaster produkuje około 20 tys. t bobiku rocznie. W opinii Banasiaka należy odciąć się od dyskusji na temat tego, że krajowa produkcja będzie w stanie zastąpić w 100% import śruty sojowej, ale jeśli uda się to w 50%, będzie to wynik bardzo dobry.
Banasiak zauważa wśród rolników, szczególnie tych większych, że w tym roku zwiększają oni wzrost areału przeznaczanego na rośliny wysokobiałkowe, co jest wynikiem m.in. wzrostu cen nawozów.
„Agroport” ma podpisane umowy na dostawę bobiku z trzema przetwórcami pasz, którzy potrzebują go miesięcznie około 200–300 t. Jego bobik cieszy się też dużym powodzeniem wśród nabywców zagranicznych.
Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo-Paszowej, zwraca uwagę, iż firmy paszowe działające w Polsce od co najmniej 3 lat intensywnie poszukują polskiego białka, ale niektórym wygodniej jest mówić ciągle, iż nie są one zainteresowane jego zakupem.
Piątkowska zwraca uwagę, iż 2 lata temu Izba przesłała rekomendację resortowi rolnictwa przygotowaną wspólnie przez naukowców, rolników i firmy paszowe w sprawie stosowania polskiego białka w paszach. Wynika z niej, iż w żywieniu trzody chlewnej jest możliwość częściowego zastąpienia śruty sojowej polskim białkiem, w przypadku bydła zupełnie nie jest to problem. Największy natomiast problem jest w drobiu. Uważa, że niektórzy o niej zapomnieli.
– Jeśli są gdzieś zasoby roślin białkowych, które nie zostały jeszcze wyeksportowane, to bardzo proszę o konkretne informacje – deklaruje prezes IZP.
To, że firmy paszowe, w tym też średnie, zaczęły się interesować w ciągu ostatnich 2 lat krajowym białkiem, potwierdza dr Anita Zaborska-Zakrzewska z UP w Poznaniu. Zwraca uwagę, iż w Polsce jest dostępnych już 29 odmian soi, zainteresowanie jej uprawą wzrasta, dlatego należy spojrzeć perspektywicznie również na tę roślinę. Zdaniem naukowczyni należałoby zintensyfikować prace z przemysłem paszowym w celu połączenia wykorzystania krajowej soi ze śrutą rzepakową w żywieniu zwierząt.
Kupimy bobik
„Wipasz”, jeden z największych polskich producentów pasz, jest z kolei zainteresowany zakupem bobiku. Jak zapewnia Marek Zagórski, przewodniczący Komitetu Rolnictwa i Obrotu Rolnego Krajowej Izby Gospodarczej, firma ta jest w stanie kupić większość bobiku wyprodukowanego przez naszych rolników, nawet w sytuacji gdyby powierzchnia jego uprawy została zwielokrotniona.
– Nasze obawy, że bobik nie sprawdzi się w recepturach paszowych, okazały się nieuzasadnione. Ze względu na możliwość stosowania nowych aminokwasów syntetycznych potencjał żywieniowy bobiku wzrósł. Z uwagi na jego parametry żywieniowe jest on w stanie w 30–40% zastąpić śrutę sojową w żywieniu drobiu. Jednak cena bobiku w stosunku do śruty sojowej nie była zbyt atrakcyjna, ponieważ była kreowana przez popyt eksportowy, dlatego nie stosowaliśmy jej w paszach, gdyż byłyby one po prostu za drogie – komentuje Zagórski.
Obecnie jednak ceny śruty sojowej wzrastają, m.in. z tego powodu, że jest ona produktem ubocznym produkcji oleju, a olej drożeje głównie dlatego, że wchodzi w skład kompleksu paliwowego. Ponadto wzrastają koszty jej transportu, a bobik dobrze się komponuje w paszach, więc zainteresowanie nim wzrasta.
W opinii Zagórskiego ogólnie opłacalność stosowania krajowych roślin białkowych w porównaniu ze śrutą sojową sprowadzaną z Ameryki wzrośnie.
– Z punktu widzenia przemysłu paszowego stabilna podaż roślin wysokobiałkowych z przeznaczeniem na pasze jest kluczowa. Interes jest więc obopólny – zaznacza Marek Zagórski.
Problemu ze zbytem nie będzie
To, że firmy paszowe są obecnie zainteresowane skupem wysokobiałkowych roślin strączkowych, potwierdza też Zbigniew Konarowski prowadzący firmę zajmującą się skupem, eksportem i transportem zbóż i rzepaku w Wielkopolsce.
– Jest kilku krajowych producentów pasz, którzy są zainteresowani strączkowymi i skupują je przez cały rok. Nasza firma dostarczała im zwłaszcza groch oraz słodkie odmiany łubinu. Trzeba też podkreślić, iż ciągle jest popyt na to ziarno ze strony importerów z Holandii i Niemiec – mówi Konarowski.
Jego firma odbiera coraz więcej telefonów od rolników z zapytaniem, czy kupi od nich groch albo łubin, ponieważ zastanawiają się nad ich zasiewem.
– Mogę zapewnić, że problemu ze zbytem nie będzie, ponieważ popyt jest. A my mamy problem z podażą. Moglibyśmy kupować więcej. Ceny zbytu grochu i łubinu są dość atrakcyjne, obecnie sięgają 1600 zł/t. Rolnicy muszą jednak pilnować nie tylko, by nie pojawiły się połówki ziaren, ale przede wszystkim, by w ziarnie zebranym z pola nie było żywych robaków – zaznacza Konarowski.
Oczywiście, decyzja, czy zasiać strączkowe, zawsze będzie leżała w gestii rolnika. Nawet jeśli cena skupu jest atrakcyjna, trzeba mieć na uwadze dość duże ryzyko plonowania. Nie wiadomo, czy dopłata do strączkowych sprawi, że łubin lub groch będą atrakcyjniejsze od, na przykład, kukurydzy. Jeślibyśmy porównali koszty bezpośrednie produkcji, to te, które trzeba ponieść na kukurydzę, są niewiele wyższe od kosztów bezpośrednich uprawy bobiku. Ale różnica w plonowaniu może być znaczna. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę, iż bobik może wpłynąć na obniżenie dawek nawozów mineralnych, nawet o jedną trzecią w kolejnych latach, sprawa wygląda już inaczej.
Według informacji, jakie prof. Jerzy Księżak z IUNG przedstawił podczas wspomnianego wyżej niedawnego posiedzenia podkomisji do spraw realizacji programu zwiększania wykorzystania polskiego białka roślinnego w paszach, 100 tys. ha łubinu wąskolistnego przy uprawie płużnej przyczynia się do tego, że w glebie pozostaje około 4,7 mln t azotu, natomiast łubinu żółtego – 8,5 mln t azotu. Te dane dają do myślenia.