Spotykamy się na targach Agrotech w Kielcach i jestem pewien, że na tej wystawie nie ma osoby tak dobrze znającej Rosję i Rosjan jak pan. Dlatego naszą rozmowę muszę zacząć od pytania na temat wojny w Ukrainie. Czy zaskoczyła pana inwazja wojsk rosyjskich, a może były wcześniej widoczne jakieś przesłanki wskazujące na takie zamiary?
– Gdy Rosjanie zaczęli grupować wojska na granicy z Ukrainą pytałem się wielu znajomych z Rosji prowadzących duże firmy, gospodarstwa rolne czy punkty dealerskie sprzedające maszyny rolnicze, czy ich kraj przygotowuje się do wojny. W odpowiedzi usłyszałem, że są to jedynie manewry. Więc odpowiadając na pytanie: tak, wybuch wojny był zaskoczeniem zarówno dla mnie, jak i dla Rosjan, przynajmniej tych, których znam. Potem, gdy rozmawiałem z nimi kilka dni po inwazji, usłyszałem, że nie tylko są w wielkim szoku, że do takiej sytuacji doszło, ale są wręcz wściekli. A ta złość wynikała z chłodnej kalkulacji, jak wojna wpłynie na ich biznesy, które były dobrze poukładane i świetnie funkcjonujące.
r e k l a m a
I jak wpłynęła?
– Zachodnie kraje wprowadziły sankcje, które doprowadziły do tego, że rosyjska waluta drastycznie straciła na wartości. Teraz co prawda odrabia straty, ale był czas, że za jednego dolara płacono ponad 130 rubli. W efekcie wielu rosyjskich dealerów maszyn rolniczych zmuszonych było przerwać sprowadzanie sprzętu z Zachodu, który stał się dla nich po prostu zbyt drogi. Oczywiście mówimy tutaj o maszynach tych firm, które wcześniej same nie zdecydowały się zrezygnować ze sprzedaży na rynku rosyjskim. Sytuację pogorszyło też to, że stawki transportowe wzrosły o ponad 100 procent. Ta sytuacja bezpośrednio uderzyła też w naszą firmę, bo produkowane przez nas maszyny i narzędzia rolnicze w zdecydowanej większości dostarczaliśmy do Rosji.
Jakie maszyny sprzedawaliście do tego kraju?
– Przede wszystkim stoły do rzepaku. Dostarczaliśmy je do poszczególnych dealerów firmy Klever należącej do Rostselmasha, która znana jest m.in. z produkcji podbieraczy czy pras kostkujących i belujących. Sprzedaż stołów rosła lawinowo ze względu na to, że w Rosji praktycznie co roku dwukrotnie wzrasta uprawa rzepaku jarego. Doskonale sprzedawały się też największe narzędzia uprawowe, w tym 9- czy 12-metrowe wały oraz 7- i 9-metrowe brony polowe.
r e k l a m a
Czy takie narzędzia kupują też polscy rolnicy?
– Zainteresowanie jest coraz większe, zresztą widzimy to na tych targach. Polscy rolnicy doceniają przede wszystkim solidne wykonanie naszych maszyn, które budujemy tak, aby wytrzymały pracę na olbrzymich areałach, z którymi niejednokrotnie mierzą się w Rosji. W ramach ciekawostki dodam, że podczas wystawy przyszedł na nasze stoisko polski rolnik, który kupił od nas sześciometrowy wał mówiąc, że rocznie pracuje nim na kilkunastu hektarach. Powiedziałem mu wtedy, że osobiście znam gospodarstwa w Rosji, w których identyczny wał w rok ugniata pola na powierzchni ponad 1000 hektarów. Solidnością wyróżniają się też nasze brony polowe, które wedle mojej wiedzy, są najcięższymi tego typu narzędziami na rynku. W ofercie mamy brony 5-, 7- i 9-polowe, które mogą być wzbogacone o wał strunowy o średnicy 400 mm lub włókę. Sam widziałem w Rosji jak takie brony były ciągane przez traktory mające po 300 czy 400 koni i gdybyśmy wykonali je z cienkich i słabych profili, to szybko by się pogięły a do takiej sytuacji nie możemy dopuścić. Tworząc nowe maszyny myślimy nie tylko o rynkach wschodnich. Nie tak dawno z myślą o polskich rolnikach uprawiających m.in. kukurydzę opracowaliśmy podwójny wał nożowy mocowany na przednim podnośniku ciągnika. Jest niezwykle skuteczny i radzi sobie nawet z dużą ilością resztek pożniwnych. W jednym przejeździe tnie, rozgniata i łamie pozostałości roślin, które łatwiej jest potem wymieszać z glebą. W naszych planach jest dalsze rozwijanie produkcji i aby to zrealizować jeszcze w tym roku, chcemy postawić kolejną halę i zakupić trochę urządzeń do produkcji. Po zrealizowaniu tej inwestycji wzrośnie w naszej firmie zatrudnienie, które teraz wynosi 35 osób.
A wracając do rynku rosyjskiego, to jak w tej nowej sytuacji radzą sobie tamtejsi producenci sprzętu rolniczego, którzy na mocy dekretu Władimira Putina nie mogą wysyłać maszyn za granicę?
– Przed wybuchem wojny w Ukrainie wiele rosyjskich firm radziło sobie znakomicie w dużej mierze dzięki temu, że szerokim strumieniem płynęły do nich dotacje udzielane przez rząd Rosji przy zakupie rodzimych maszyn rolniczych. Bo trzeba wiedzieć, że w Rosji inaczej niż w Polsce to nie rolnik kupujący maszynę rolniczą otrzymuje dotacje, ale zakład, który ją wyprodukował, dzięki temu może ją zaoferować taniej. Tak na marginesie, to takie rozwiązanie jest korzystniejsze z tego względu, że upraszcza biurokrację, bo eliminuje konieczność podpisywania umów z potężną rzeszą rolników. Ale wracając do pytania, to dzisiaj sytuacja jest zgoła odmienna, bo ze względu na brak dostępności wielu części i podzespołów ściąganych wcześniej z zagranicy, tamtejsi producenci musieli wstrzymać produkcję, a w najlepszym przypadku znacznie ją wyhamować. Bo znalezienie rosyjskich odpowiedników tych części i podzespołów w wielu wypadkach jest niemożliwe.