Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Z ciągnikiem i orłem w pisance

Data publikacji 12.04.2022r.

O pisankach napisano już sporo, może prawie wszystko. Ale za każdą pisanką stoi jakiś człowiek. Historia pisanek to najczęściej więc jakaś ludzka historia. Barwna, czasem zagmatwana, zawsze – inspirująca. Zdobione jaja, o których chcemy opowiedzieć dzisiaj, zaczęły się od... pierników. Marzena Mazur, pisankarka i twórczyni z Groszkowa w gminie Sztutowo, została laureatką drugiego miejsca w naszym konkursie piernikowym.

pomorskie

Kiedy przygotowujemy materiał podsumowujący konkurs, rozmawiamy krótko z laureatami, żeby opowiedzieć coś nie tylko o dziele, ale i o twórcy czy twórczyni. W konkursie na najpiękniejsze rękodzieło z piernika, który rozwiązaliśmy na początku tego roku, nagrodziliśmy między innymi Marzenę Mazur. W pierwszym zdaniu powiedziała nam, że jest bardzo zaskoczona. Nie była pewna, czy zdjęcia pierników do nas dotarły, a misterne wzory i pejzaże, którymi je pokryła, uznała za nie do końca udane. I natychmiast przyznała, że te pierniki to taki eksperyment, bo od kilku lat specjalizuje się w zdobieniu jaj. Obiecaliśmy sobie wtedy, że przed Wielkanocą spotkamy się i porozmawiamy o pisankach.

r e k l a m a

Kredki i traktory

Groszkowo leży niedaleko Zalewu Wiślanego. Gospodarstwa są tam rozrzucone na dużej przestrzeni. W takim miejscu trudno odróżnić wietrzny dzień od spokojnego – właściwie zawsze jakoś urywa głowę w Groszkowie. W domu – ciepło i zacisznie, na stole talerz ledwo wyjętych z tłuszczu pączków, ciasto z malinową galaretką i drożdżowa baba autorstwa koleżanki Lidki – sąsiadki, która przyszła porozmawiać i też pochwalić się wielkanocnymi dekoracjami.

Marzena wychowała się w pobliskiej Łaszce w 20-hektarowym gospodarstwie. Rodzice uprawiali rzepak, pszenicę, jęczmień browarny, mieli kilka krów, świń i owiec na mięso i wełnę, opasy. Gospodarstwo zajmowało myśli wszystkim. A Marzenie w głowie roiło się coś jeszcze.

– Rysowałam sobie, gdzie popadło. I bardzo chciałam pójść do szkoły plastycznej. W tamtych czasach zerówka nie była obowiązkowa, więc do szóstego roku życia bawiłam się na podwórku i uczyłam w domu. W ósmej klasie, kiedy miały się rozstrzyg­nąć dalsze losy edukacji, wychowawczyni bardzo popierała moje pójście do liceum plastycznego. Przekonywała nawet rodziców. Jednak się nie udało. Przy stole w domu regularnie były awantury. „Gdzie? Do jakiej plastycznej? Nie zarobisz na chleb!” – mówili rodzice. A ja się za bardzo nie stawiałam. I poszłam do szkoły rolniczej. Ale w rolnictwie też siebie widziałam. Od dziecka uciekałam z domu – od garów, gotowania, robótek – do traktorów. I widzi pani, pokarało mnie, teraz prowadzę dom, uprawiam ogród, hoduję drób i gotuję – mówi, śmiejąc się, Marzena.

Ireno, jak ty to robisz?

Marzena poszła na Akademię Rolniczo-Techniczną w Olsztynie. Pod koniec studiów kupiła nawet farby, zaczęła malować martwe natury, krajobrazy. Niedługo to trwało – wraz z końcem studiów zarzuciła malowanie, „farby zaschły”. Wyszła za mąż i zamieszkała w Groszkowie w gospodarstwie ze starym domem, które kupił wcześniej mąż. Dorabiali się, pojawiło się dwoje dzieci, przychodziły zimy i wiosny, Boże Narodzenia i Wielkanoce. Na Wielkanoc Marzena czasem malowała amatorskie pisanki. W rodzinie Marzeny, którą lata temu przesiedlono z Wołynia, malowano jaja woskiem. Specjalizował się w tym nieżyjący już brat. Wykorzystywał do tego kistkę – mały blaszany lejek, do którego wlewało się wosk.

– Trochę bawiłam się tą metodą. Ale jest mało precyzyjna. Powstało kilka takich pisanek. Dziś nawet widzę, że ludzie mają kolorowe woski, ale ja się za to nie biorę. Kiedyś wywiązała się na kawie jakaś rozmowa z nieżyjącą dziś żoną mojego kuzyna, która od jakiegoś czasu zajmowała pierwsze miejsce w gminnych konkursach na pisankę i kulinarnym. „Skąd te laury, Ireno?”. A ona na to, że tak naprawdę robi te pisanki ze Staśkiem, moim kuzynem. Te jego wychodzą nawet lepiej, więc w konkursie to Staśkowe biorą udział. Pokazali mi te jaja i narzędzie do drapania. Pomyślałam: „Chyba zacznę” – wspomina początki Marzena.

r e k l a m a

Z baroku i z mąki

Pierwsze jajka były ponoć „przyzwoite”, ale nic więcej. Marzena już ich nie ma. Przynosi nieco późniejsze. Jeśli tak wyglądają początki skrobania jaj, to trzeba tu mówić o potężnym talencie.

– Dziś myślę: jak ja mogłam takie cienkie linie robić? Jak mi się to udało? Kratka jakoś wychodziła, ale zrobienie dwóch równo­ległych linii to było zadanie! Robiłam też większe wzory, mniej precyzyjne, nie tak ładne jak teraz. Mam tak, że boję się każdego nowego zadania. A potem okazuje się, że jest ładnie. I znów się boję, i znów robię – wyjaśnia dynamikę twórczego procesu.

Przed nami dziesiątki skorup kurzych, gęsich, kaczych. Są też strusie. Wzory, obrazki mienią się w oczach. Najpierw była fascynacja wzorami opolskimi.

– W którymś momencie uznałam, że nie chcę powielać wzorów, nie chcę zżynać z innych pisanek. Chciałabym robić coś oryginalnego, więc szukałam inspiracji w Internecie. Zależało mi na bardziej bogatym wzornictwie i padło na barok. Zaczęłam zdobić jaja w barokowe girlandy. Próbowałam nawet robić wzory ukraińskie. Zrobiłam, ale jajka się właśnie sprzedały – opowiada Marzena i pokazuje jajo z ulubionym przez klientów wzorem. Nie zgadniecie, skąd go wzięła.

– Jest zapożyczony z torebki po mące. Lokalny dostawca. Mąka mi nie podeszła, ale torebka ładna. Wzór trochę zmodyfikowałam. Sporo zawijasów – to, co lubię – mówi groszkowska pisankarka.

W barokowym wzorze oprócz zawijasów podobają się jej też kwiaty. Z zamiłowaniem Marzena drapie też bratki. Na przykład w towarzystwie widoku z chatą na tle gór. Ta pisanka to domek chrzestnej w Bieszczadach. Z kwiatów na pisankach wyskrobane są też maki. Nie tak po prostu, tylko z podziałem na mak polny i lekarski. Bo różnią się niesamowicie, o czym większość z nas nie wie. A pisanki Marzeny mogłyby służyć jako ilustracje w zielnikach. Jest też pisanka z ciągnikiem. Z deutzem, bo Marzena mówi, że ma do nich słabość.

Jakie on ma łapki!

Dzień przed naszym przyjazdem Marzena „wyskrobała” pisankę ze Zmartwychwstałym i pięknym kolorowym kogutem. Koguta podpatrzyła w Internecie. Wyskrobała go na czarnym tle, a potem pokolorowała. Musiała uzupełnić zapas, bo chwilę wcześ­niej na koguta złakomił się jakiś klient. W sumie zupełnie nie dziwi, ponieważ kiedy spojrzy się na kogucie łapki, to mało kogo nie wzruszą. Na łapce widać pazurek ze wszystkimi jego zakrzywieniami, a nad nim każdą łuskę. Podobne łapki, ale nieco większe i bardziej drapieżne, widnieją na patriotycznym gęsim jaju stojącym na starym kredensie. Marzena wymalowała pisankę z polskim orłem. Tak mistrzowsko, że ptak wygląda jak skan godła w urzędzie. Ale Marzena ze szczególnym sentymentem przedstawia na skorupkach ludzi.

– Zawsze byłam zafascynowana wizerunkami skrobanymi na jajkach. Zaczęłam w zeszłym roku od tego Jezusa na kredensie. Jedna z koleżanek powiedziała raz do mnie: „A co ty? Jezusa nie wydrapiesz?”. Matka Boska to jeszcze, ale Jezus? Spróbowałam i chyba się udało. Niektórzy się go boją, kuzynka powiedziała, że jest taki umęczony na tym wizerunku, że nie jest w stanie na niego patrzeć – Marzena opowiada o niezwykle realistycznym wizerunku Odkupiciela w koronie cierniowej.

Zobacz także

Winogrona w szale

Marzena, jak już usiądzie, to skrobie do drugiej, trzeciej nad ranem. Nigdy na raty. Mówi, że jest tak spragniona zobaczenia efektu, że skrobie bez przerw. Jedno gęsie jajo z górskim widoczkiem czy barokową girlandą to zwykle kilka godzin pracy. Czasem za tę pogoń płaci cenę.

– Czasem to się mści. Na przykład ten sznur tu. Widzi pani? Na tej połówce inny, na drugiej inny. A powinny być takie same. Nie każdy to widzi, ale ja tak. Sporo mi zajęły te pioruńskie winogrona. Najgorsze są liście, czasem doprowadzają mnie do szału – tu wycieniować, tu odgięcie. A strusie? Takie to wymaga czterdziestu godzin – mówi Marzena i dodaje, że ma też pisankę, która, choć malutka, zajęła jej dziesięć godzin. W czasie pracy tak koncentrowała wzrok, że na chwilę przestała widzieć z powodu łzawienia.

Można mieć oryginalne sposoby na zdobienie jaj. I równie oryginalne na pozbawianie skorupek zawartości. Marzena mówi, że kiedy zaczynała robić wydmuszki, w domu pojawiały się potężne zapasy makaronu. Albo dzieci zmuszone były jeść na śniadanie omlety. Najlepsze wydmuszki powstają z jaj zbieranych jesienią. A jak można je zrobić?

– Inhalatorem. Po nawierceniu otworu w tępym końcu jajka przystawiam do niego wężyk inhalatora i wydmuchuję. Ale to trzeba robić ostrożnie, przystawiać wężyk pulsacyjnie. Jeśli zrobi się na raz, to rozsadzi jajko – wyjaśnia Marzena i mówi, że pisanki skrobie najczęściej od października niemal do Wielka­nocy. Ale w ostatnim sezonie miała duże opóźnienie z powodu pierników, które lukrowała na nasz tygodnikowy konkurs.

Pytam, czy kiedy dookoła wojna, to też widać ją jakoś w pisankach. Mówi, że w tej intencji wyskrobała trochę żółtych jaj ostatnio. Bo to jedna z barw Ukrainy. I wyciąga z szafy jajo w kolorze nadziei, zielone.

– To dla was, dla „Tygodnika”. Z życzeniami i nadzieją na to, że będzie dobrze – mówi Marzena.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a