mazowieckie
Jacek Kaczmarek wraz z żoną Joanną prowadzą 20-hektarowe gospodarstwo specjalizujące się w produkcji mleka. Pomagają im rodzice Zofia i Józef. Stado bydła liczy 50 sztuk, z czego 24 to krowy mleczne. Hodowcy są dostawcami OSM Sanniki. Produkcja roślinna w całości podporządkowana jest żywieniu bydła. Grunty rolne stanowią jedyne źródło paszy. Dominują trwałe użytki zielone, uprawiana jest kukurydza na kiszonkę, która ma znaczenie strategiczne, oraz zboża.
– W ubiegłym roku deszcze były intensywne, poprzedzone opadami gradu. W bezpośrednim sąsiedztwie naszego gospodarstwa przechodzi kanał. Podlega Państwowemu Gospodarstwu Wody Polskie. Był zarośnięty roślinnością. W okresach, kiedy opady nie były wielkie, nie stanowiło to problemu. Kiedy jednak przyszły gwałtowne ulewy, doszło w naszej wsi do tragedii. Mimo licznych prób i próśb nikt sprawą nie chciał się zająć – informuje Jacek Kaczmarek.
Wieś Piotrkówek położona jest w sąsiedztwie koryta Wisły. Przepływa przez nią Kanał Iłowsko-Dobrzykowski. Zasilany jest przez liczne rowy, które odprowadzają wodę z terenów zalewowych. Kanał przechodzi niemal przez środek wsi Piotrkówek, jego koryto zaś znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie gruntów i gospodarstwa naszego Czytelnika. Przed rokiem poziom wody był wysoki jeszcze przed ulewami.
– Zwracałem uwagę na to, że kanał był bardzo zarośnięty. Znajdowały się na nim także liczne zastawki, ponieważ w przeszłości woda z niego była wykorzystywana do nawadniania. Na początku lipca spadło u nas w krótkim czasie 100 mm deszczu. Tak dramatycznej sytuacji nie było nawet podczas powodzi w 2010 roku, kiedy to wał przeciwpowodziowy został przerwany w niedalekich Świniarach. Gospodarstwo i nasze łąki oraz pola znalazły się pod wodą. Podczas powodzi 12 lat temu woda szybko spłynęła do Wisły. Tym razem zalegała u nas przez dwa miesiące. Krowy na pastwiskach stały po brzuchy w wodzie. Straciliśmy kilka pokosów trawy, znaczną część kukurydzy na kiszonkę oraz zboża – wymienia Jacek Kaczmarek.
Rolnicy pomocy szukali w miejscowym urzędzie gminy, który jednak za kanał nie ponosił odpowiedzialności. Zgłosili więc problem do Wód Polskich.
– Czyniłem to osobiście i listownie. Moje prośby okazywały się nieskuteczne. Podczas rozmów z urzędnikami odnosiłem wrażenie, że oni taką sytuację uważają za normalną, a to, że woda zalewa moje grunty, wcale nie jest dla nich zjawiskiem nadzwyczajnym, więc nie powinienem robić problemów – wspomina Kaczmarek.
W gminie została powołana komisja szacująca straty spowodowane niekorzystnymi zjawiskami atmosferycznymi.
– Nikt nas nie poinformował, że komisja pojawi się na naszych gruntach. Dostaliśmy protokół, z którego wynikało, że strata na łące będącej pod wodą wyniosła tylko 50%. Strata łączna w produkcji całego gospodarstwa, po uwzględnieniu krów i produkcji mleka, wyniosła zaledwie 12%, więc do rządowej pomocy się nie zakwalifikowaliśmy – żali się Joanna Kaczmarek
Hodowcy stracili większość paszy dla bydła na użytkach zielonych, plony zbóż spadły o połowę. Ucierpiały też plantacje kukurydzy na kiszonkę.
– Kukurydza wyschła, ponieważ pod wodą obumarły jej korzenie. Udało się ją ostatecznie zebrać, ale masy zielonej było niewiele. Kolby zostały zawiązane, ale ich zaziarnienie było słabe. Wartość żywieniowa takiej kiszonki była niewielka i zanotowaliśmy drastyczne spadki w produkcji mleka. Zmuszony byłem do zakupu paszy. Żniwa zbożowe kończyliśmy 11 września, dzięki temu, że kombajn pchał ciągnik na sztywnym holu – wspomina Jacek Kaczmarek.
Niecodzienny przebieg miał także zbiór kukurydzy na kiszonkę.
– Wykonywaliśmy go etapami. Na szczęście mamy własną sieczkarnię. Żadna firma usługowa nie zdecydowałaby się na wjazd drogim sprzętem na grunt, który kilka dni wcześniej zalany był wodą. Chodziliśmy po polu kukurydzy i ręcznie wycinaliśmy kosami rośliny. Łodygi kukurydzy składaliśmy na kupki w miejscach, gdzie mogła dojechać maszyna – opowiada Jacek Kaczmarek.
Upór mieszkańców wsi po wielu tygodniach doprowadził do spotkania z urzędnikami reprezentującymi Wody Polskie. Odbyło się na początku wrześ-
nia w Piotrkówku przy zalanych gruntach. Udział w nim wzięło kilkanaście poszkodowanych osób. Mieszkańcy mieli usłyszeć, że nie ma pieniędzy na udrożnienie kanału. Wtedy też zaproponowali, że sami zorganizują koparkę.
– I nagle pojawił się pomysł przeprowadzenia szybkiej interwencji. Urzędnicy powiedzieli nam, że przyślą łódź koszącą, która przepłynie po kanale i go udrożni. I rzeczywiście następnego dnia się pojawiła i dokonała udrożnienia. Wycięła niepożądaną roślinność. My, mieszkańcy, pomagaliśmy w wykonywaniu tych prac – wspomina Jacek Kaczmarek.
Efekt pracy łodzi był natychmiastowy. Woda w ciągu kilkunastu godzin spłynęła do Wisły.
– Ja zaś mogłem 11 września skończyć żniwa. Zachęcam do niepoddawania się i nieustępliwości w takich sytuacjach. Gdybyśmy nie podjęli zdecydowanych działań, podejrzewam, że woda stałaby do dziś w moim gospodarstwie – twierdzi Kaczmarek.