małopolskie
„Doskonała jakość! Wełna 80%! Spódnice pięknie się układają! Bluzki bawełniane haftowane! Świetna cena!”. Tak to zachwala na profilu na Facebooku swoją produkcję Jadwiga Bednarczyk z Dębna Podhalańskiego pod Nowym Targiem. Ach, na początku jeszcze pytanie: „Kochane, który kolor odpowiada wam najbardziej?”. I zapewnienie, że szycie na wymiar, a przesyłka ekspresowa.
W głowie kręci się od kolorowych zdjęć. Esy-floresy, całe spektrum tęczy, róże, piwonie, lilie, gałązki, borówki. Kobalt, turkus, czerwień, morska zieleń, złoto, miód... Jednak choć kolorów pełno, nie jest tak kolorowo, jak się wydaje. A teraz Jadwiga w tej swojej ludowej krawieckiej pasji ma jeszcze poważny dylemat.
r e k l a m a
My tu mamy drzewa!
Jadwiga mieszka w Dębnie od pokoleń. Przynajmniej od ośmiu, bo tylu, jak mówi, „dogrzebała się” w genealogicznych poszukiwaniach.
– Najpierw pytałam dziadków. Babcia od strony mamy długo żyła i miała bardzo dobrą pamięć. Często opowiadała różne historie. Ostatnio znalazłam gdzieś z pomocą Internetu ósme pokolenie wstecz. Ale u nas w rodzinach opowiada się historię i zapisuje, pamięta. Więc jeszcze przed internetami moje dzieci dysponowały kompletnym drzewem genealogicznym na siedem pokoleń. Ta znajomość przodków jest normalna w podhalańskich rodzinach – opowiada Jadwiga.
Wychowała się w Dębnie w gospodarstwie dziadków. Niewielkim, kilkunastohektarowym – jak to w górach. Na szczęście, jak mówi, Dębno leży na płaskim terenie. Tuż nad Jeziorem Czorsztyńskim, w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej, gdzie, jak mówią, dobrze się gazduje.
– Dziś sześć hektarów jest nasze, resztę dzierżawimy. Ale to wszystko jest rozdrobnione. Mamy kilkadziesiąt działek i tak sobie przejeżdżamy z jednej do drugiej – wyjaśnia specyfikę ich gazdowania Jadwiga.
Dowiaduję się też, że wiele tamtejszych wiosek niechętnie patrzyło na wżenianie się „obcych”. Dębno wymieniało geny głównie z pobliskimi miejscowościami, choćby Maniowami, z którymi było dawniej jedną parafią. A wyjątkowe jest choćby dlatego, że ma wpisany na listę UNESCO drewniany kościółek z najstarszą polichromią na świecie. Po prostu trzeba tam więc kiedyś pojechać.
Jadwiga opowiada z taką łatwością, ponieważ choć jest rolniczką i prowadzi dziś z rodzicami gospodarstwo, do studiowania wybrała turystykę ze specjalnością odnowa biologiczna. Zawodowo związana jest też z promocja obiektów turystycznych.
– Mama z wykształcenia jest rolniczką. Ale rodzice nigdy nie chcieli mi narzucać tego kierunku. Po skończeniu studiów prowadziłam nawet przez kilka lat hotel, lecz kiedy urodziły się dzieci, postanowiłam zostać w domu i przejąć gospodarstwo. Dziś mamy dziesięć mlecznych krów. A przed chwilą właśnie sadziłam ziemniaki – opowiada Jadwiga.
Lubimy nosić się paradnie
Gdzie w tym wszystkim wełniane materie? Gdzie gorsety, frędzle i kwiaty? Skoro góralka, to musi być spódnica w kwiaty, parzenice, hafty. Ale przecież nie każda góralka szyje stroje!
– Skąd to się wzięło? A z tego, że my tu strasznie lubimy się paradzić. Lubimy dobrze wyglądać, mamy to po tych naszych dziadkach, pradziadkach. Chrzciny, komunie, wesela – zawsze w strojach góralskich. Na co dzień można inaczej, ale w niedziele, święta to już trzeba się wyróżniać. Kiedy byłam nastolatką, zupełnie tego nie rozumiałam. A teraz wiem, że to jest jakaś esencja życia. Kiedy miałyśmy z siostrą po kilkanaście lat, na odpust ubierałyśmy się w dzwony z dziurami. Nie zabraniano nam jakoś bardzo, choć wtedy pamiętam, że tata prawie umarł na zawał. A potem tradycja stała się jakoś naturalna – mówi Jadzia.
Trudno powiedzieć, kiedy zaczęła się tak naprawdę przygoda Jadwigi ze strojem. Sama mówi, że pełno ma „tego” w domu. W skrzyniach leżą wełniane chusty w kwiaty, które mają po sto lat. Były wianem babci. Są gorsety, które Jadwidze i siostrze szyła albo kupowała mama.
r e k l a m a
Mam teraz dylemat
Pomysł na szycie dla innych zrodził się jakieś dwa lata temu, kiedy jej mama uszyła jej na imieniny komplet „spódnica i chusta” z wełnianej, sprowadzanej tkaniny.
Jadwiga od razu postawiła na jakość. Niechętnie szyje z wiskozy, niemal nie godzi się na poliester. Lansuje, jak tradycja każe, wełnę. I tu pojawia się wspomniany dylemat.
– Sprowadzam wełniane chusty w kwiaty. To nie są nawet typowo góralskie motywy, tylko etniczne. Ale wielu krawców szyjących ludowo z nich korzysta. Czy pani wie, że te kwiaty, w których chodzą góralki, to wzór noszony też w Afganistanie? Moda ludowa to czerpanie z innych kultur, motywy się przenikają, a Podhale leżało na szlakach handlowych. Dawniej, jakieś dwieście lat temu, na góralskich strojach nie było róż. Nosiłyśmy spódnice z tasiemkami u dołu, a później tak zwane farbanice, czyli barwione na ciemny granat indygiem płócienne spódnice z nadrukowanym u dołu drobnym motywem roślinnym. Cekiny weszły dopiero na początku XX wieku. A motyw dziewięćsiła bezłodygowego na gorsetach, naszej chronionej rośliny, to zasługa Witkacego. Ale jest jeden problem – tkaniny sprowadzam z Rosji. I teraz nie wiem, jak będzie. Czy się uda. Ale mam też poważny dylemat moralny – mówi Jadwiga.
Mówię, że mam ulubioną rosyjską porcelanę, która dziś ma już kilkusetletnią tradycję. I zamierzałam właśnie dokupić kubek. Zastanawiamy się razem przez chwilę, jak postąpić. Jadwiga mówi, że wielu ludzi związanych w jakikolwiek sposób ze sztuką zastanawia się teraz, co robić. Te tkaniny, które dotąd sprowadzała, robione są w Pawłowskim Posadzie w obwodzie moskiewskim – słynnym ze znakomitej jakości wełnianych chust i tkanin. Wzory dla nich tworzą najsłynniejsi rosyjscy artyści. Jadwiga próbuje uruchomić nowy kierunek dla sprowadzania wzorzystych tkanin. Być może będzie to Pakistan. I mówi, że szycie nie jest aktywnością, z której się utrzymuje, więc mogłaby z niej zrezygnować. Ale mówię jej, że szkoda, skoro tylu jest chętnych na jej kwieciste komplety.
Zakładki czy kontrafałdy
Jadwiga w ciągu tygodnia szyje kilka strojów. Teraz ma „na stanie” dwanaście uszytych kompletów. Przed chwilą doszywała spódniczkę dla dziewczynki – córki klientki, której uszyła komplet dwa lata temu. Jadwiga ma zaprzyjaźnioną szwalnię, w której powstają bluzki. Ze szwalni bierze też pasy. Ona z mamą zajmują się spódnicami.
– Szyjemy na wymiar. Spódnica ma u dołu 2 m i 60 cm. Marszczymy ją w zakładki, które służą bardziej paniom przy kości, z szerszą talią. Zakładki powodują, że materiał się leje wzdłuż sylwetki. A bardzo szczupłym proponujemy kontrafałdy, które sprawiają, że materiał bardziej odstaje w pasie, tworzą większą objętość już od góry. Naszym zdaniem oba kroje leżą świetnie, zwłaszcza jeśli pod spódnicą mamy spodek, czyli halkę z ażurowym haftem u dołu. Choć materiał jest tak dobry, że się nie haczy. Spódnice tradycyjne są do pół łydki, ale szyjemy też takie prawie do kostek. To zależy od upodobań, od miejscowości, od regionu, od zamówienia – wyjaśnia dębieńska szwaczka.
Do Jadwigi zgłaszają się najczęściej klientki indywidualne, ale też całe grupy, jak koła gospodyń. Właśnie przyjechały klientki, które zamówiły sobie odświętne stroje na komunie swoich dzieci na 9 maja.
– Zgłaszają się osoby z całej Polski. Było zamówienie z okolic Poznania, były ze Śląska. Moje stroje jechały już do Niemiec, do Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, a nawet do Australii. Szyję dla kół, które nie mają swojego stroju regionalnego, które szukają koncepcji. Za bluzkę, spódnicę i pas trzeba zapłacić około 500 zł. Jeśli pas jest wszyty w spódnicę, to nawet 400 zł. To bardzo przystępne ceny – wyjaśnia Jadwiga i dodaje, że w spódnicach raczej unika kieszeni, choć sama uwielbia suknie i spódnice z miejscem, gdzie można schować dłonie. Mówi, że wszycie kieszeni sprawiłoby, że tkanina się rozejdzie.
W tej pasji jest też miejsce na zabawne sytuacje. Zdarzyło się, że Jadwiga szyła gospodyniom wyjątkowo krótkie spódnice. Wiedziała, że zamówiona długość wypadnie nawet przed kolano, nieco za krótko, zważywszy na duże obwody w talii. Jadwiga uszyła nieco dłuższe. Spódnice wysłała, a klientki tuż po swojej imprezie zadzwoniły, że zwracają honor. I chcą, żeby spódnice wydłużyć. Przerobiła wszystkie dziesięć.
Między ziemniakami, odstawianiem mleka a szyciem kwiecistych spódnic Jadwiga maluje na szkle i pisze ikony. Dzieł nie sprzedaje – robi je na prezenty na różne uroczystości rodzinne i u znajomych. Właśnie zabiera się za ikonę dla syna, który na początku maja przystąpi po raz pierwszy do komunii. Na pewno ubierze się wtedy w swój ulubiony komplet – z miodowymi różami na ciemnozielonym tle. Choć wie, że znajdą się tacy, którzy będą się zastanawiać, czy wygląda jak prawdziwa góralka.
– Podhale to niełatwe środowisko. Spódnice z rosyjskich chust nie u wszystkich znalazły poważanie. Dlaczego? Ponieważ to nie są te pierwsze, tradycyjne wzory. Cały czas trwa dyskusja pod hasłem: „Co to jest ta tradycja?”. A moda, jak wszystko, ewoluuje. Kiedyś w gorsecie też nie było pewnych elementów. Do czasu, kiedy przejechał tędy kupiec, a komuś spodobał się koralik, który sprzedawał, albo motyw na jego żakiecie – mówi Jadwiga.