– Jestem w pułapce – znalazłem się wręcz w beznadziejnej sytuacji. Po prostu jestem już prawie bankrutem. Do niedawna byłem przez władze uważany za wzorowego rolnika, nie wstydziłem się wyników swojej pracy, nawet gdy przyszło mi się mierzyć z zagranicznymi rolnikami. Mając 20 hektarów utrzymywałem 25 krów z przychówkiem. Teraz zarżnąłem 5 mlecznic, ale nadal jestem skazany na hodowlę bydła, bo mam aż 14 hektarów łąk i 6 hektarów podmokłej i słabej ziemi ornej – powiedział nam z rezygnacją Stanisław Mitrosz ze wsi Stara Kamienna, woj. białostockie.
Z czego więc żyje Stanisław Mitrosz z rodziną, skoro ostatnią wypłatę za mleko dostał w połowie lutego? Krów też nie może sprzedać, bo ich nie skupują – ani na spędach, ani na jarmarkach. Ano, utrzymanie młodemu rolnikowi zapewniają teściowa i matka, które są w USA.
– Mnie natomiast ratują rodzice emeryci, schorowani i pokręceni przez reumatyzm. Oni dają moim dzieciom pieniądze na zeszyty, od nich biorę pieniądze na paliwo. W najgorszej sytuacji są jednak koledzy, którzy nie mają w swojej zagrodzie rencistów. Zepsuje się im traktor, to go nie naprawiają, bo nie mają na części zamienne. Drożyzna jest okropna, za najprostsze łożysko do rozrzutnika obornika płaci się 40 tysięcy zł – mówi Stanisław Faber prowadzący 20-hektarowe gospodarstwo we wsi Ejszeliszki (woj. suwalskie).
Takich rolników na mleczny protest 15 kwietnia 1991 r. do Warszawy przyjechało setki. Przyjechali z całej Polski, aby po raz kolejny wyrazić sprzeciw wobec rujnującej Polskę i polską wieś polityki rolnej. W swoich spółdzielniach mleczarskich zebrali się już w nocy, by nad ranem (np. z Olecka o 4 rano) ruszyć do Warszawy sfatygowanymi nysami i żukami.
Organizatorem tego protestu było Krajowe Porozumienie Rad Nadzorczych Okręgowych Spółdzielni Mleczarskich, któremu przewodzi Andrzej Furmanek, rolnik ze wsi Sanniki. Wśród władz owego porozumienia można znaleźć znane nazwiska chłopskich działaczy: Bogusława Włodarczyka z woj. tarnobrzeskiego, Władysława Wronę, rolnika z woj. krośnieńskiego i Piotra Baumgarta, rolnika z woj. szczecińskiego.
Już od godziny dziesiątej przed gmachem PSL na ulicy Grzybowskiej zaczęły się gromadzić dziesiątki nys i żuków. Do godz. 11.00 przyjechało 120 przedstawicieli rad nadzorczych OSM – każda delegacja przyjechała własnym samochodem, z kilkoma kartonami masła.
Na sali obrad B. Włodarczyk przedstawiał plan akcji protestacyjnej.
– Najpierw dojeżdżamy do Ministerstwa Rolnictwa, kierowcy zostają w samochodach, a pozostali członkowie delegacji biorą po kartonie masła, które następnie wysypują ministrowi na stół w jego gabinecie.
Kilkanaście minut po 11.00 kolumna nysek i żuków rusza z ul. Grzybowskiej pod budynek Ministerstwa Rolnictwa. W nysie z OSM w Dąbrowie Białostockiej zasiedli razem z rolnikami dziennikarze „Gromady Rolników”. Od razu rolnicy – członkowie rady nadzorczej OSM zasypali nas faktami. Spółdzielni grozi upadek, ma już 2,5 miliarda zł długu i jeszcze na dodatek nie wypłacono rolnikom pieniędzy za marzec i drugą połowę lutego. Produkcja – prawie cała – idzie „na magazyn”, bo popyt jest minimalny.
Dlaczego więc rolnicy bronią bankrutującej spółdzielni? Jeden z rolników odpowiada: – Jeśli ta spółdzielnia upadnie, to co zrobimy z mlekiem, do najbliższej OSM – potencjalnego konkurenta – mamy blisko 100 kilometrów. A do tamtej OSM też zagląda bieda.
Rolnicy rozmawiają z nami szczerze. Znają naszą gazetę i jej dziennikarzy. Wiedzą też, dlaczego ich OSM upada. Przyczyna leży nie w błędach spółdzielni, ale w polityce rolnej rządu, która nie gwarantuje minimalnych cen na mleko, nie stwarza zapór na granicach, które zatrzymałyby nieuczciwy import żywności. Wiele też do życzenia przedstawia system kredytowania rolnictwa, który wręcz przypomina lichwę. To właśnie są przyczyny, dlaczego z całej Polski do Warszawy przyjechali rolnicy. Nie dla przyjemności, lecz z krzywdy chłopskiej.
Pod Ministerstwem Rolnictwa na szczęście – tym razem – nie było policji. Były natomiast liczne ekipy telewizyjne – krajowe i zagraniczne, byli także przedstawiciele prasy. Przy okazji sporo pracowników ministerstwa oraz część przechodniów dostało od chłopów kostki masła. Sielanka skończyła się, gdy protestujący weszli do gabinetu ministra. Przerażona sekretarka stanęła w drzwiach niczym Rejtan mówiąc, że nie wpuści chłopów, bo pan minister Tański przyjmuje właśnie delegację z USA.
Władysław Wrona skwitował tłumaczenie sekretarki słowami: – Tak, pan minister ma czas dla zagraniczniaków, a nam chłopom zawsze pokazuje drzwi. B. Włodarczyk i A. Furmanek wytłumaczyli jednak pani sekretarce, że dobrze by było, gdyby pan minister wyszedł porozmawiać z protestującymi. I tak się stało.
Na początku pan minister zapytał: kogo wy właściwie reprezentujecie?
Jedna z kobiet odpowiedziała: na pewno nie chuliganów, ale tych co chcą dać żywność dla narodu – naszą polską żywność.
Andrzej Furmanek dodał: – Jesteśmy z Krajowego Porozumienia Rad Nadzorczych OSM. Przecież pan minister nas zna. Wielokrotnie przecież rozmawialiśmy, uprzedzaliśmy też o dzisiejszym proteście. Na szczęście minister zreflektował się i powiedział: – Tak, znamy się...
Jednak minister Adam Tański nie miał czasu na rozmowy. Owszem, obiecywał, że się spotka, ale nie mógł podać konkretnego terminu. Dopiero, gdy go W. Wrona przycisnął, powiedział: – umawiamy się na przyszły poniedziałek.
Ale rolnicy mieli już dość dyplomacji. Pierwszy do gabinetu wszedł B. Włodarczyk i wysypał masło na biurko ministra. Wkrótce w gabinecie były już tysiące kostek. Minister bez entuzjazmu podziękował za niespodziewany prezent i oświadczył, że masło się nie zmarnuje.
Po wyjściu z ministerstwa, do jednego z dziennikarzy „Gromady Rolników” (Krzysztofa Wróblewskiego) podszedł Bogusław Włodarczyk: – Panie Krzyśku – powiedział – wsiadaj pan do pierwszego samochodu i prowadź nas pod Urząd Rady Ministrów.
Natomiast drugiego z naszych dziennikarzy – (Antoniego Radzewicza) zaprosili do samochodu rolnicy z OSM Jarocin. Powiedzieli: – Siadaj pan z nami, pan jest z „naszej” gazety, nam „po drodze”…
Mieczysław Giertych z Potorzycy, woj. kaliskie, 22-hektarowy gospodarz od 10 lat, mówi:
– Polityka rolna rządu ogłupiła nawet najmądrzejszych rolników. Od 10 lat współpracowałem z WOPR-em, starałem się w swoim gospodarstwie wprowadzać wszelkie nowinki agrotechniczne. Harowałem z żoną po kilkanaście godzin dziennie. I co z tego, skoro nie mamy pieniędzy na bieżące potrzeby. Co mamy robić, skoro nikt nie chce żywca, mleka i zboża!
Andrzej Strzelecki, prowadzący kolumnę samochodów, szef rady nadzorczej OSM w Łowiczu, wiceprzewodniczący Porozumienia powiedział: rząd nie daje nam rolnikom żadnych szans na przetrwanie.
Do Urzędu Rady Ministrów nie wpuszczono protestujących. Po krótkich negocjacjach wicepremier Balcerowicz (premier Bielecki przebywał wtedy w Wielkiej Brytanii) zgodził się przyjąć trzyosobową delegację rolników. W czasie, gdy toczyły się bezowocne rozmowy, zebrani pod Urzędem Rady Ministrów złorzeczyli.
Henryk Rączka z Radacznicy koło Wadowic, woj. bielskie: – Gospodaruję ponad 40 lat, było różnie, ale takiego szkodnictwa jak obecnie, to nie pamiętam. A od nas nie skupuje się ani krów, ani młodego bydła, ale w zakładach mięsnych w Tomicach widziałem 40 krów sprowadzonych z terenu byłej NRD.
Piotr Baumgart: – Rząd nie popiera polskiego rolnictwa, tylko zagranicznych farmerów. To jest zdrada.
Franciszek Rojczyk ze Świętoszówki (OSM Bielsko-Biała) – Zostało nam tylko jedno – rżnąć krowy żywicielki.
Józef Jankowski z Bakalerzewa (woj. suwalskie): – Rolnicy nie obsiewają nawet zaoranych gruntów, to się nie opłaca, ludzie chcą za darmo oddawać ziemię, ale nie ma chętnych. Ja w tym roku 30 hektarów swojej ziemi uprawiam prawie bez nawozów. Dlaczego? Bo im mniejszy plon, tym mniejszy kłopot.
Podszedł do nas stary rolnik z Morawicy (Kieleckie) i powiedział nam: – Co za czasy, przed wojną za metr żyta kupowałem pług, a teraz ledwie „piętkę” do niego, zaś za litr mleka kupowałem kilo gwoździ i jeszcze mi zostało 2 grosze, teraz zaś trzeba sprzedać 18 litrów mleka, a za widły do gnoju trzeba płacić 50 tys. złotych.
Rolnicy niczego nie osiągnęli pod URM-em. Także prezydent Lech Wałęsa, syn chłopski, o czym głośno mówiono w tłumie, nie zgodził się przyjąć rolników, mimo że W. Wrona napisał na kartonie masła: „Dla Danki i Lecha” od sygnatariusza porozumień Ustrzycko-Rzeszowskich. Czy ci, którzy rządzą Polską pojęli sens tego protestu. Wątpimy w to!!!
r e k l a m a