Dariusz Dąbrowski ze wsi Dobre (pow. miński) gospodaruje na 50 hektarach własnych. Uprawia pszenżyto oraz owies. Prowadzi tylko produkcję roślinną.
– Dzierżawa nigdy do końca nie jest pewna, zwłaszcza na tzw. gębę i zawsze można ją utracić, zatem uprawa ziemi dzierżawionej to zbyt duże ryzyko, dlatego my opieramy się tylko na własnych gruntach. Ziarno zbóż od lat sprzedajemy do tej samej godnej zaufania firmy. W tym roku czekaliśmy i dopiero teraz jesteśmy w trakcie sprzedaży. Aktualne ceny, jakie są nam oferowane to 1500 zł netto za tonę pszenżyta i 1200 zł netto za tonę owsa. Zatem w tym roku opłacało się magazynować zboże. Z kolei część nawozów zakupiliśmy bardzo wcześnie, jeszcze w lipcu po normalnych cenach. Resztę dokupiliśmy całkiem niedawno z nadzieją, że uda nam się skorzystać z dopłaty do nawozów. Obecnie nawozy są 4-krotnie droższe niż w lipcu poprzedniego roku, np. za tonę Saletrosanu przed rokiem płaciliśmy ponad 800 zł, a teraz prawie 4 tys. zł. Większość rolników bardzo duże nadzieje pokłada w programie dopłat do nawozów w wysokości 500 zł do 1 ha upraw rolnych, zaś 250 zł do 1 ha łąk, pastwisk i traw na gruntach ornych. Szkoda tylko tych rolników, którzy mają więcej niż 50 ha, wszak dopłata przysługuje maksymalnie do 50 ha. W rolnictwie nie można patrzeć tylko na ekonomię danej chwili, trzeba pracować i liczyć się z bardzo różnymi warunkami na polach, których nigdy nie można przewidzieć. Na początku wiosny było mokro, a teraz jest bardzo sucho. Bardzo duży niedobór wilgoci widać zwłaszcza na słabszych glebach. Lawinowy wzrost kosztów produkcji jeszcze bardziej został pogłębiony przez wojnę w Ukrainie. Dziś rolnicy ponoszą olbrzymie koszty, a nie wiadomo, po jakich cenach sprzedamy nasze płody po żniwach, nie wiadomo też, jaki będzie plon, może być mizerny ze względu na zapowiadającą się suszę – powiedział Dariusz Dąbrowski.
Michał Bachanek ze Zwolenia gospodaruje na 40 ha. Uprawia ponad 20 ha zbóż, w tym pszenicę ozimą, pszenicę jarą i żyto, a także 7 ha kukurydzy, 5–6 ha łubinu i 5–6 ha gryki oraz ziemniaki na własne potrzeby.
– Zrezygnowaliśmy z tuczu trzody chlewnej w cyklu zamkniętym, ostatnie sztuki sprzedaliśmy w lutym br. Jeszcze wcześniej utrzymywaliśmy także 4 krowy mleczne i kilka opasów, ale była to zbyt mała skala, aby ciągnąć ten kierunek. Została nam tylko produkcja roślinna. Likwidacja stada świń była podyktowana marazmem na rynku i brakiem opłacalności przez okres dwóch lat, a także problemami związanymi z ASF-em. Jak zlikwidowaliśmy trzodę, to ceny żywca wieprzowego poszły w górę, ale obecnie znów spadają i właściwie nie wiadomo dlaczego. Lepiej opłaca się sprzedać ziarno zbóż niż hodować świnie, mamy wtedy mniej pracy, a także mniej zmartwień. Uprawiamy tylko łubin gorzki, gdyż łubin słodki wycinany jest przez sarny. W poprzednim roku zasieliśmy 3 ha łubinu słodkiego i nie zebraliśmy nawet jednego kilograma, gdyż sarny momentalnie poobgryzały kwiatostany. Coraz trudniej sprzedać mieszanki zbożowe ponieważ wiele gospodarstw zrezygnowało z chowu trzody chlewnej, dlatego uprawiam już tylko żyto i pszenicę. Czarno widzę przyszłość rolnictwa, bazujemy jeszcze na rezerwach z poprzedniego okresu, ale co będzie dalej, trudno powiedzieć, wszystko okaże się po żniwach. Rolników dobijają koszty produkcji. Nawozy zakupiłem dopiero na przestrzeni lutego i kwietnia, gdyż na oziminy wystarczyło mi jeszcze nawozów z poprzedniego roku. Za nawozy zakupione w tym roku słono zapłaciłem i czekam na dopłaty, które chociaż po części zrekompensują poniesione koszty. Właśnie wczoraj wypełniłem wniosek o dopłaty do nawozów. Za saletrę amonową w tym roku płaciłem 3800 zł za tonę, a rok temu na wiosnę 1100 zł, czyli podwyżka wyniosła ponad 300%. Zboża też podrożały, ale daleko tu do 300%. Pszenicę sprzedałem na jesieni jeszcze przed podwyżką cen uzyskując blisko 800 zł za tonę, a teraz można uzyskać 1600 zł, czyli cena wzrosła o 200%. W tym roku wchodzę w wiek emerytalny i bardzo liczę na zapowiadane rozwiązanie, że rolnik będzie mógł pobierać emeryturę i jednocześnie prowadzić gospodarstwo, bo poprzednie przepisy były bardzo krzywdzące, tym bardziej, że dziś nie da się wyżyć za 1200 zł miesięcznie, a tyle wynosi emerytura rolnicza – powiedział Michał Bachanek.
Rafał Niesłuchowski ze wsi Bylice (pow. pułtuski) gospodaruje na 110 ha. Uprawia pszenicę, pszenżyto, rzepak, kukurydzę i łubin. Przeważają gleby klasy IV a i IV b.
– Zarówno rodzice, jak i ja jeśli była tylko okazja to dokupywaliśmy ziemię i był to bardzo dobry kierunek rozwoju, bo dziś zarówno jej zakup, jak i wydzierżawienie graniczy z cudem. Co roku uprawiamy poplony na przyoranie, będące naturalnym nawozem, który chociaż w pewnym stopniu zastępuje obornik. Ostatnio jako poplon bardzo dobrze sprawdziła się mieszanka: facelii, łubinu i wyki, która wydała wysoki plon zielonej masy. Nie stosujemy w poplonach gorczycy, gdyż jest zbyt blisko spokrewniona z rzepakiem, który często występuje w płodozmianie a to stworzyłoby ryzyko rozprzestrzeniania się chorób. Obecna sytuacja w rolnictwie jest trudna i nieprzewidywalna, bo z jednej strony o takich cenach zboża w poprzednim roku mogliśmy tylko marzyć, a z drugiej strony, nikt nie spodziewał się takich wysokich cen nawozów i innych środków do produkcji. To samo dzieje się z materiałami budowlanymi, w poprzednim roku 1 m2 zwykłej blachy kosztował 27 zł, a teraz 80 zł. Niestety, na polach zaczyna dokuczać susza. Ostatnią dawkę nawozów rozsialiśmy 2 tygodnie temu i drżymy o to czy rośliny będą mogły je wykorzystać ze względu na brak wilgoci. Część nawozów kupiliśmy jeszcze w dobrym czasie. Jesteśmy w trakcie sprzedaży pszenicy konsumpcyjnej i aktualna cena to 1700 zł za tonę – powiedział Rafał Niesłuchowski.
Paweł Mamcarz ze wsi Brzezia (pow. gostyniński) gospodaruje na 50 ha. Uprawia owoce: truskawki, wiśnie, porzeczki, jabłka przemysłowe, a także dynie, pszenicę i kukurydzę.
– Dynie uprawiamy na miąższ np. na zupki dla dzieci. Współpracujemy z innymi okolicznymi rolnikami i wspólnie do odbiorcy kontraktujemy każdego roku 500 ton miąższu. Ja sam dostarczam 100 ton. Współpracując w kilku, jesteśmy w stanie dziennie wysłać jednego tira ok. 30 ton do przerobu na linię produkcyjną. Sam bym nie dał rady jednego dnia przygotować takiej ilości miąższu, bo jest to produkcja bardzo pracochłonna. Dynie zbieramy ręcznie, mamy mechaniczny obierak do zdejmowania skóry, następnie specjalny tasak kroi dynie na plastry, a potem pracownice z Ukrainy wybierają środek z nasionami. W każdym roku co innego opłaca się uprawiać, dlatego nie wprowadziliśmy specjalizacji, a prowadzimy wiele różnych upraw. W poprzednim sezonie w naszym terenie bardzo duże straty spowodowała ulewna i gwałtowna burza, jaka przeszła w nocy z 13 na 14 lipca. Największe straty poniosłem w wiśniach i porzeczkach, które wyniosły co najmniej 50%, a tak szacowano, że nie przyznano mi żadnej rekompensaty. Wprowadzono takie przeliczniki, że prawie nikt w naszej gminie nie dostał odszkodowania, aż mi głupio było, bo sam uczestniczyłem w komisji oceniającej straty. Po co chodzić, jak i tak potem tak się liczy, żeby nie wypłacić. Bardzo duże straty w wyniku podtopienia ponieśliśmy też w matecznych plantacjach truskawki, które musieliśmy zaorać na wiosnę, bo nie nadawały się do dalszej uprawy. Zaś komisji nie wolno było szacować strat w uprawie truskawek, bo te były już zebrane. Jestem w trakcie składania wniosków o dopłaty do nawozów, które zakupiliśmy jeszcze we wrześniu, czyli po nieco wyższych cenach, ale nie 200 czy 300% – powiedział Paweł Mamcarz.
Andrzej Rutkowski