Przez minione 25–30 lat przekonywano nas, że rolnictwo nie jest ważne. Że daje kilka procent produktu krajowego brutto i że w krajach zachodniej Europy zatrudnia kilka procent ludności. Ten ostatni argument wybrzmiewał tym częściej, im więcej rolnicy protestowali. Wielu polityków i publicystów mówiło rolnikom stojącym nocami na blokadach dróg, że nie są ważni, nie liczą się, bo ich siła głosu przy wyborczej urnie jest ogólnie rzecz biorąc niewielka. Do tego przekonywano nas, że wraz z rozwojem gospodarki i bogaceniem się społeczeństwa będziemy wydawać na żywność proporcjonalnie coraz mniej z naszych dochodów. Dziś, w czasach drożyzny i szalejącej inflacji, coraz więcej mieszkańców miast skrupulatnie liczy złotówki wydawane na jedzenie. A na polityków i działaczy związanych ze wsią i reprezentujących interesy rolników odbyło się i nadal odbywa polowanie (J.K. Ardanowski.
M. Kołodziejczak). Pamiętamy, jak Gabriela Janowskiego na kilka lat z walki o Polski Cukier skutecznie wyleczyło dwóch tzw. lekarzy, którzy podali mu w sejmie na przeziębienie środki zmieniające zachowanie. Śp. Andrzej Lepper zaszczuty przez niechętne mu media skończył tragicznie.
Rolnictwo latami było spychane do gospodarczego zaścianka. Jedynie raz, w okresie 2004–2012, dostało chwilę oddechu, dzięki uruchomieniu dotacji na modernizację gospodarstw. Sprzyjały mu także wysokie ceny zbóż. Szybko jednak ktoś pociągnął za hamulec i zaczęło się kombinowanie przy rolnictwie, jego zazielenianie, narzucanie kolejnych norm i ograniczeń. Najświeższym, jak na razie, choć zapewne nie ostatnim pomysłem w tej kampanii jest wspominany przez nas wielokrotnie Zielony Ład i strategia „Od wideł do widelca”. Miał on być ukoronowaniem dzieła naprawiaczy świata, którzy lepiej od gospodarza wiedzą czego potrzebuje krowa lub świnia, czym ją karmić i jak walczyć ze stonką ziemniaczaną.
Ostatnio jednak w tym podejściu coś się zmieniło. Media głównego nurtu rozpisują się o grożącej światu klęsce głodu. Niedawno o groźbie głodu radziła grupa G7, czyli najbardziej uprzemysłowione państwa świata (USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Japonia, Włochy i Kanada). A ostatnio Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego wystosowała do Janusza Wojciechowskiego, „naszego” komisarza rolnictwa list w sprawie odstępstw od założeń Wspólnej Polityki Rolnej.
Dotychczas Komisja Europejska zwyczajnie zbywała wszystkie apele o odłożenie w czasie wdrożenia Zielonego Ładu. Frans
Timmermans, wiceprzewodniczący KE odpowiadający za politykę klimatyczną, pytany o możliwe zmiany w WPR odpowiadał, że iluzją jest, iż jakieś zmiany w strategii Unii pomogą zwiększyć produkcję żywności. Co ciekawe, w sprawie zastąpienia rosyjskiego gazu węglem (m.in. w Polsce) nie był już tak stanowczy. Trudno się temu dziwić, w końcu w Komisji Europejskiej reprezentuje kraj, którego rząd przeznaczył 25 mld euro na zmniejszenie pogłowia zwierząt hodowlanych o jedną trzecią. Chcieli o połowę, ale ustąpili pod naciskiem protestujących rolników. Dziś Bruksela bardziej boi się ocieplenia klimatu w 2050 r. niż głodu w 2023 r.
Tak się składa, że w 2022 r. obchodzimy 60. rocznicę ustanowienia Wspólnej Polityki Rolnej. Jej cele brzmiały: zwiększenie produkcji i stabilizacja rynków, dostępna żywność w rozsądnych cenach, godziwe zarobki rolników. Przedstawiciele sześciu krajów wchodzących w skład ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej na wymyślenie WPR poświęcili 140 godzin obrad. Tymczasem Rosja niszczy Ukrainę już od niemal trzech miesięcy, a Unia ciągle zastanawia się co począć z faktem, że ze światowego rynku zbóż zniknie kilkadziesiąt milionów ton pszenicy, słonecznika, kukurydzy i jęczmienia. Dziś niczego nie trzeba wymyślać na nowo, wystarczy powrócić do celów z 1962 r. Nie wystarczą jednak zwykłe narzędzia, zwłaszcza w roku, kiedy grozi nam susza a ceny środków produkcji biją rekordy. Bo co komu po tym, że za mleko dostanie ponad 2 zł/l, świnie kosztują po 6,8 zł/kg żywca, a pszenica 1600 zł/t, skoro za litr ropy trzeba zapłacić ponad 7 zł a za tonę saletry 3800 zł. Nie wspominamy nawet o cenach gazu, prądu i węgla, które są zmartwieniem nie tylko rolników, ale i zakładów przetwarzających wyprodukowane przez nich mleko, mięso i zboża. Potrzeba więc realnego i dużego planu zamiast pitolenia w Brukseli, o zawieszeniu obowiązku ugorowania w przyszłym roku. Plan ten powinien obejmować zarówno wsparcie dla rolników, jak i przetwórców. Nie można bowiem w miarę tanio produkować mleka w proszku na gazie, który drożeje 10-krotnie.