mazowieckie
Swoje, przejęte po rodzicach, gospodarstwo samodzielnie prowadzą od 7 lat. Powoli, rozsądnie i bez presji na „coraz więcej” Dominika i Przemysław Kaczmarczykowie udoskonalają produkcję, której poziom – jak mówią – jak najbardziej im wystarcza. Bo prowadzenie rodzinnego, niewielkiego gospodarstwa mlecznego to ich sposób na życie. Kiedy zaczynali nim zarządzać utrzymywane było w nim 20 krów. Przez kilka lat pracy pogłowie zwiększyli nieznacznie, gdyż – jak przyznał pan Przemysław – dla większego stada niezbędne byłyby kosztowne inwestycje, a ponadto, dla dwóch pracujących osób pracy i tak jest co nie miara.
Kaczmarczykowie utrzymują obecnie stado bydła, liczące 45 sztuk bydła, w tym 25 krów mlecznych, które przebywają w uwięziowej oborze wyposażonej w dojarkę przewodową z 4 aparatami i zgarniacz obornika.
Na początku młodzi gospodarze postanowili zająć się parkiem maszynowym gospodarstwa i uzupełnić go w brakujące oraz wymienić mocno już wysłużone maszyny. I tak na przykład, premia dla młodego rolnika przeznaczona została na zakup m.in. belownicy i przetrząsacza.
W ubiegłym roku do gospodarstwa trafił wóz paszowy o pojemności 8 m3, firmy A-Lima-Bis.
– Wiele czytaliśmy, również w TPR, o różnych wozach i ostatecznie przypadł nam do gustu właśnie Alimamix- Evolution. Maszyna chwalona była bowiem przez użytkowników przede wszystkim za bardzo małe zapotrzebowanie na moc, co przekłada się na zużycie paliwa ciągnika – argumentował wybór gospodarz.
Kiedy odwiedziliśmy gospodarstwo maszyna pracowała w nim zaledwie od miesiąca, więc nie dziwi, że Kaczmarczykowie – jak sami przyznali – nadal uczą się nowej technologii żywienia bydła mlecznego.
– Najgorsze już jednak za nami – z uśmiechem dodał pan Przemysław podkreślając, że wąski korytarz paszowy wymagał nabrania wprawy w sprawnym zadawaniu paszy. Na szczęście obora jest przejazdowa, co ułatwiło obsługę.
Dawkę do paszowozu młodzi – jak na razie – układają sami.
– Może fakt, że nasze gospodarstwo leży na uboczu, rzadko odwiedzają nas żywieniowcy z różnych firm paszowych, z którymi moglibyśmy rozpocząć współpracę. Póki co musimy radzić sobie sami i wydaje się, że jak na razie nam się udaje – z uśmiechem stwierdził Przemysław Kaczmarczyk.
W wozie sporządzana jest mieszanina składająca się wyłącznie z pasz objętościowych. Mieszanki treściwe robione są w gospodarstwie na bazie zbóż własnych oraz zakupywanej śruty rzepakowej i koncentratu wysokobiałkowego i zadawane z ręki, dwa razy dziennie.
– Chociaż minął dopiero miesiąc odkąd użytkujemy wóz, już czujemy ogromną ulgę. Nie musimy przerzucać widłami ton paszy, a co najważniejsze, odkąd krowy jedzą dobrze wymieszaną dawkę, o odpowiedniej strukturze, mleka już przybyło. Jego produkcja jest też stabilna, a nie jak wcześniej, kiedy to w zależności od jakości zadanej paszy wahania w codziennych udojach były znaczące – stwierdziła Dominika Kaczmarczyk.
Trzeba też nadmienić, że państwo Kaczmarczykowie przez cały sezon letni stado pastwiskują.
Położone na uboczu, wśród okalających lasów gospodarstwo ma swoje atuty, ale ma też niedogodności.
– Największym naszym problemem są oczywiście dziki – tłumaczy Przemysław Kaczmarczyk. – Ratujemy się przed nimi jak możemy, ale to nierówna walka. Jedną 3-hektarową plantację ogrodziliśmy drutem kolczastym i pastuchem, drugą 2-ha siatką leśną. I niestety, na dziki nie ma mocnych, bo do kukurydzy przechodzą zawsze. Każdego roku, po zawiązaniu się kolb musimy codziennie sprawdzać ogrodzenia, czy dobrze przewodzą prąd, ale innego wyjścia nie mamy, bo straty w uprawie byłyby jeszcze większe. Mamy wrażenie, że z każdym rokiem dziki są coraz śmielsze. Niszczą – szczególnie jesienią – również łąki. Tak więc wiosną musimy wszystkie zniszczone kawałki uprawiać na nowo.
W oborze Kaczmarczyków przeważają krowy mieszańcowe, głównie hf x simental. Nie brak też innych zwierząt krzyżówkowych, pochodzących z kojarzeń z rasą jersey czy normandzką.
– Troszkę eksperymentujemy, by wybrać najlepsze od warunków naszego gospodarstwa zwierzęta, które cechować się będą dobrym wykorzystaniem paszy, dobrym zdrowiem i płodnością – poinformował pan Przemysław, który od około 5 lat sam inseminuje bydło (po ukończonym w PH Konrad kursie).
Kiedy zapytałam młodych gospodarzy o najbliższe inwestycyjne plany, szybko odpowiedzieli, że będą to kolejne maszyny, które już się wysłużyły.
– Coraz bardziej przerażają nas stale rosnące koszty produkcji. Z zakupem nawozów czekamy do wiosny z nadzieją, że będą one tańsze. Jeśli jednak ceny się nie zmienią, to na pewno kupimy zdecydowanie mniej nawozów, a na ratunek przychodzi nam też obornik – informuje pan Przemysław.
Użytkowana przez młodych rolników obora jest wypełniona do ostatniego stanowiska. O nowej, większej w obecnych czasach nawet nie myślą. Chcą po prostu doskonalić to czym dysponują i – jak przyznali na koniec – cieszą się, że współpracują z solidnym i dbającym o dostawców podmiotem mleczarskim.