Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Barbara i przysmak porucznika

Data publikacji 01.02.2022r.

Torcik w kształcie czołgu? Proszę bardzo. Do czołgu może też być słodka czapka rogatywka. A do kompletu koszula moro na kremie dowolnym. Barbara Zegar z Guji w gminie Węgorzewo z cukru, mąki i śmietany zrobi niemal wszystko. A klienci po tort dzwonią nawet w nocy.

warmińsko-mazurskie

Krem – naturalny. Na mleku, śmietanie, maśle. Z owocami, dżemami, frużelinami własnej produkcji. Torty pokryte są robioną własnoręcznie masą cukrową. Też regularnie modyfikowaną w licznych domowych eksperymentach.

– U mnie każde przełożenie wymyśla się w trakcie pracy. Ludzie przychodzą i mówią, że chcą taki sam jak ktoś inny. Mówię, że to niemożliwe. Każdy tort jest inny. Mam ciastka pod ręką – pokruszę je i dodam do masy. Leżą jakieś cukierki – też dorzucę. Trochę jak praca artysty – mówi Barbara.

Dodaje, że te równiutkie torty w Internecie to często atrapy ze styropianu. Prawdziwe torty rzadko bywają „od linijki”. Jednak na tym polega ich urok.

Najpierw dla sąsiadki

Barbara pierwszy swój tort zrobiła na roczek córki. Dziś go zupełnie nie pamięta. Pewnie były to biszkoptowe placki przełożone maślanym kremem i kilka wisienek dla dekoracji. Kiedy jeszcze mieszkała z rodziną w Węgorzewie, sąsiadka poprosiła ją, żeby zrobiła tort dla męża na urodziny. Posmakował, więc pojawiła się ponownie i poprosiła o tort dla koleżanki. Barbara zrobiła drugi, piąty, dziesiąty... „Biedronkę” – pierwszy tort z masą cukrową – wiozła z Węgorzewa do Suwałk. Zamówień przybywało. Brała za nie symboliczne kwoty, najczęściej z ledwością pokrywające koszt produktów.

Osiem lat temu postanowili z mężem przeprowadzić się na wieś. Kupili stare gospodarstwo z pięknym widokiem. Wtedy dzieci Barbary, dla hecy, założyły jej stronę na Facebooku. Zabawą na krótką metę miała być też jej naprędce wymyślona nazwa: „Ciasta, torty Barbary ze wsi Guja”. Na profilu pojawiło się kilkadziesiąt fotografii, na których wzrok wabiły cukrowe ślimaczki, różyczki, figurki i najmniej spodziewane kształty. Bo Barbara zrobi z ciasta i kremu wszystko. Bywa, że zamówienie ją zaskakuje, ale uznaje wtedy, że klient ma prawo mieć dowolny gust, a jej zadaniem jest upiec, ulepić, przełożyć. Jeśli mowa o smaku, ją interesuje ten, który pojawi się w kremie i masie.

Ksiądz z wózkiem

Torty mogą przybrać dowolne kolory i formy. Ot, chociażby przewieszonej przez krawędź tortu księgowej, która pada z nóg, otoczona cukrowymi listami płac, kasą fiskalną i teczkami z PIT-ami. Na innym wypieku – wędkarz pośród cukrowych fal siedzi na pomoście i łowi. Postacie z bajek albo wytwórni Marvel, jak choćby Spider Man, to norma na dziecięcych tortach. Tort z klocków Lego albo Duplo? Nie ma problemu. Tort udający pień brzozy z charakterystycznie łuszczącą się korą dla dziewczyny, która uczy się na leśnika? Proszę bardzo!

Można u Barbary zamówić tort dla właścicielki salonu kosmetycznego czy butiku i znaleźć na cieście kosmetyki i szpilki. Kiedyś uczniowie miejscowej szkoły zamówili na Dzień Nauczyciela tort w kształcie kroniki. W kolekcji gujowska cukierniczka ma też czołgi, ambulanse i policyjne furgonetki. Jednak za najoryginalniejsze zamówienie uważa to złożone przez geodetów.

– To chyba najbardziej nietypowy tort, choć w kształcie nie jest jakiś spektakularny. Znajomi geodeci zamówili koledze na ślub. Przysłali zdjęcie z taką prostą zieloną skrzynką z wystającym jakby aparatem fotograficznym. Całość wygląda jak jakiś archaicznej konstrukcji pojazd kosmiczny. Ktoś spoza branży nigdy by się nie domyślił, co to może być. A to jakiś sprzęt do badań geodezyjnych. Para podobno poznała się podczas pracy przy tej maszynie. Zdarzyło się raz, że mąż zamówił tort dla żony. Zamówił na nim, no... powiem oględnie... pewną fantazję erotyczną małżonki. Podobno była zachwycona, a on szczęśliwy, że trafił z prezentem. Zdarzył się i inny, dość śmiały, powiedziałabym... anatomiczny. Był też tort dla naszego proboszcza. Moja siostra u niego sprzątała. Ksiądz zorganizował dla mieszkańców w stodole coś w rodzaju świetlicy, można tam się spotkać, zorganizować imprezę, wigilię. Nazwał to miejsce Damaszkiem. Poświęcił temu serce, mówiło się, że to jego „dziecko”. Więc na torcie siedzi sobie z cukrowym wózkiem, a w wózku – ten jego Damaszek w postaci małego domku – wylicza Barbara.

W okolicy jest kilka osób, które robią torty, ale ona uchodzi za tę, która wykona najbardziej wymyślne. Mówi, że nie dyskutuje o guście klienta, może najwyżej uśmiechnie się nad niektórymi zamówieniami.

Krem z wynalazkami

Znajomi przysyłają jej zdjęcia mam, szwagrów, ciotek i proszą, żeby zrobiła figurkę podobną do nich. Podobno kiedy lepiła swojego szwagra, wyszedł podobny toczka w toczkę. Ksiądz też był jak żywy.

Barbara robi torty na stelażach, wielopiętrowe. Na śmietanie albo na kremie. Krem rzadko na maśle, częściej na mleku czy mascarpone.

– Robię kremy lżejsze, takie typu ptasie mleczko. Nie daję masła. Są do tego specjalne proszki, które stanowią bazę. Daje się tego tylko odrobinę. Ubijam wszystko na mleku, potem dodaję żelatynę, ale też galaretkę. Niekiedy trochę śmietan-fixu. Czasem ubijam na parze same białka i dodaję do tego różne „wynalazki” – cukierki, białą albo ciemną czekoladę. Problem był z masą cukrową na torcie. Zauważyłam, że ludzie zjadali tort, ale masę wyrzucali. Była za gęsta, za słodka. Zaczęłam robić trochę inną. Wyczytałam w Internecie, że można taką masę zrobić na bazie mleka skondensowanego. Okazuje się, że ona w ogóle nie różni się od klasycznej cukrowej, a jest chętnie jedzona. A kiedy masło utrze się z mlekiem skondensowanym z dodatkiem specjalnego proszku, wychodzi z tego fantastyczna masa i do obłożenia, i do środka tortu – mówi Barbara.

To dziś jest wesele?!

Trudno powiedzieć, ile trwa zrobienie jednego tortu, gdyż Barbara robi ich naraz zwykle kilka. Zamówienia dotyczą weekendów, więc zaczyna pracę już w środę. Wtedy piecze. W czwartek jest przekładanie, w piątek – ubieranie.

– Klienci odbierają w piątek wieczorem albo w sobotę rano. Często chcą jak najszybciej, żeby był „świeży”. A ja tłumaczę, że tort, żeby był dobry, musi postać, wyschnąć, zastygnąć i przegryźć się. I najlepszy jest, jak postoi przynajmniej dwa dni. Mój rekord to piętnaście tortów zrobionych przez weekend. I jeszcze piekłam cztery ciasta. Ale miałam wcześniej porobione figurki – opowiada cukrowa rzeźbiarka.

Kiedyś dziewczyna pracująca w wojsku zamówiła tort. Podobno chciała przełamać wzajemną niechęć w relacjach z przełożonym. Tort zaniosła jako swój. Przełożonemu tak posmakował, że poprosił ją po kilku dniach o zrobienie jeszcze jednego. Barbara dziewczynie na ostatnią chwilę piekła tort „Puszkę – przysmak porucznika”. Bywały i zabawniejsze sytuacje.

– Sołtyska mojej wsi na rok wcześniej zamówiła u mnie tort na wesele swojej córki. Ślub miał być w sobotę, a tort – trzypiętrowy. Nastał tydzień ślubu. Jak zwykle w środę zaczęłam piec. W piątek pojechałam do sklepu we wsi, bo czegoś mi zabrakło. Była piąta po południu. Patrzę, a tu wszędzie balony. Pytam: „A co to, wesele mamy w wiosce?”. A ludzie na to: „No przecież córka sołtyski! Właśnie pojechali do kościoła”. Tort miał być wystawiony na dziewiątą. Zatrudniłam do pracy całą rodzinę. Tort był świeży, cały się ruszał, ale był. Nie wiem, jak to się stało, że nie domówiłyśmy terminu – mówi rozbawiona Barbara.

Kilka lat temu założyła firmę i zakupiła lodówki, w których przechowuje torty, by nabierały smaku. W czasie pandemii zawiesiła na chwilę działalność, jednak zamówienia wciąż spływają, więc lada dzień ją odwiesza. Na tortach można dorobić, choć ona mówi, że chyba nie docenia swojego talentu.

– Słyszę od ludzi, że biorę za nie za mało. Mały, o średnicy biszkoptu 20 cm, kosztuje u mnie 120 zł. 24-centymetrowy – 150 zł, a duży, 30-centymetrowy – 200 zł. W tej cenie jest wszystko, a składniki są drogie. Nie mówię już o prądzie. Jednak mam takie szczęście, że ludzie sami doceniają moją pracę. Kiedy przychodzą po ten „czołg” czy „staw z wędkarzem”, mówią, że widzą, ogrom pracy, i płacą więcej. Czasem roboty tyle, że dużo narzekam. Ale to w trakcie. Potem siadam, trzy dni mijają i już mnie nosi, już bym coś upiekła. To uzależnienie – mówi Barbara.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a