Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Idzie wiosna, a opłacalności i pomocy brak

Data publikacji 01.02.2022r.

Produkcja trzody chlewnej od dłuższego czasu się nie opłaca, a rolnicy nie mają już z czego dokładać. Wielu ogranicza produkcję, choć szkoda im pieniędzy zainwestowanych w chlewnie. Liczą, że sytuacja się poprawi, a rządzący zauważą ich problemy i pomogą. Uważają, że brak działań doprowadzi do całkowitej likwidacji krajowej produkcji świń i uzależnienia od importu. A przecież oni kochają to, co robią, i chcieliby nadal zajmować się chowem.

kujawsko-pomorskie

Jarosław Saldat z Dworzyska w powiecie świeckim utrzymuje w gospodarstwie około 25 macior, choć był czas, gdy ich liczba wzrosła do 35 sztuk. Jednak brak opłacalności zmusza gospodarza do ograniczania produkcji, do której i tak trzeba dopłacać. Liczy na dofinansowanie do loch mające objąć samice, które wyproszą się od połowy listopada 2021 roku do końca marca 2022 roku, jednak w jego przypadku kilka loch nie udało się pokryć, powtórzyły ruję, więc i tak wyproszenia wypadłyby po tym terminie. Dlatego rolnik zdecydował się odesłać je do rzeźni, aby nie ponosić dodatkowych kosztów.

– Lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby do wyliczeń wzięto wyproszenia z ostatnich kilku miesięcy ubiegłego roku. Przecież każdy rolnik dokonuje zgłoszenia urodzonych sztuk. Zapobiegłoby to ewentualnym nadużyciom i kombinacjom, a przede wszystkim realna pomoc mogłaby być wypłacona już w pierwszych miesiącach bieżącego roku. My naprawdę nie mamy już środków, żeby przetrwać wiele kolejnych miesięcy, zanim to dofinansowanie do nas trafi – tłumaczy Jarosław Saldat.

W gospodarstwie utrzymywany jest jeden knur, obecne rasy duroc, wykorzystywany do krycia. Gospodarz liczy każdą złotówkę i, jak twierdzi, sporo zaoszczędza, nie kupując nasienia, ponieważ utrzymanie rozpłodnika wychodzi taniej, a koszt jego zakupu, nawet jeśli wynosi powyżej tysiąca złotych, szybko się zwraca.

Grunty drogie, świnie tanie

Jarosław Saldat rodzinne gospodarstwo przejął w 1999 roku. Wówczas jego rodzice mieli 30 ha ziemi. Dziś pomimo 63 ha włas­nych i 17 ha dzierżawy budżet się nie spina. Głównie dlatego, że od bardzo dawna trzeba dokładać do produkcji świń.

– W 2004 i 2005 roku dokupiłem trochę gruntów i dzięki temu mamy dziś ponad 60 ha własnych. Kiedyś relacje cenowe były zupełnie inne. Hektar ziemi można było kupić za równowartość kilkunastu tuczników. Dziś, gdy ziemia jest znacznie droższa, a świnie tanie, hektar kosztuje tyle co 150 tuczników! – ubolewa rolnik.

Gospodarz stara się inwestować w maszyny, ale z rozsądkiem. Przede wszystkim kupuje je od polskich producentów, ewentualnie używane. W 2020 roku wziął kredyt na zakup pięciu maszyn rolniczych w kwocie 340 tys. zł, na który dostał dofinansowanie. Jednocześnie, zgodnie z warunkami przyznania pomocy, zobowiązany został do zwiększenia areału. Tym samym gdyby trudna sytuacja go zmusiła, nie może teraz sprzedać ziemi, aby spłacić aktualne zobowiązania. Choć, oczywiście, nie chciałby tego robić, ponieważ czuje się związany z rolnictwem i marzy jedynie o tym, aby spokojnie gospodarować.

– W naszej okolicy ziemi brakuje. Jakiś czas temu udało mi się kupić 3 ha, ale także musiałem wspomagać się kredytem. Na wydzierżawienie też nie ma chętnych. Grunty należące do dawnych spółdzielni, zamiast być rozdysponowane do sprzedaży lub dzierżawy rolnikom, trafiają w całości w ręce dużych dzierżawców. Ten, który ma już tysiące hektarów, dostaje kolejnych kilkaset, a my nie mamy szans nawet na kilka – żali się rolnik.

Jak podkreśla, zbliża się wios­na, trzeba będzie płacić za nawozy i nie wiadomo, skąd brać na to pieniądze. Tym bardziej że druga transza dopłat bezpośrednich na razie nie jest wypłacana. Dopłaty do zakupu materiału siewnego też, póki co, są odroczone.

– Nasza przyszłość jest stale niepewna. Nie oczekujemy dużych zysków, ale chcielibyśmy, żeby było nas stać na opłacenie faktur i zakupionych maszyn. Bardzo się cieszyliśmy, kiedy komisarzem do spraw rolnictwa w Unii Europejskiej został Janusz Wojciechowski. Pokładaliśmy w nim duże nadzieje. Tymczasem nie zrobił kompletnie nic dla polskiego rolnictwa. Nie byłbym w stanie wymienić choć jednej jego zasługi. Z ministrów rolnictwa jedynie Krzysztof Ardanowski chciał rozmawiać z rolnikami, wysłuchać nas i przynajmniej spotykał się z nami w kryzysowych sytuacjach – uważa Jarosław Saldat.

Prosięta długo przy maciorach

Maciory w gospodarstwie Saldatów utrzymywane są w starych zmodernizowanych budynkach, natomiast odchów prosiąt oraz tucz odbywają się w chlewni wybudowanej w 2003 roku, w której jest 20 kojców po 15 stanowisk każdy. Wszystkie zwierzęta przebywają na płytkiej ściółce, co wymaga dużych nakładów pracy, ale zdaniem gospodarza świnie mają dzięki temu większy komfort. Prosięta przy maciorach dogrzewane są jedynie promiennikami, ponieważ ściółka izoluje je od podłoża. Maciory wypraszają się po 5 sztuk i mają pełną swobodę ruchu w kojcu porodowym. Prosięta mogą natomiast przechodzić do wydzielonej strefy legowiskowej. Odsadzane są w 7. tygodniu życia, a dokarmiane paszą stałą od 2. tygodnia. Jedynie pasze dla prosiąt, aż do momentu odsadzenia, to gotowe mieszanki granulowane.

– Pierwsze tuczniki z nowej chlewni ponad 18 lat temu sprzedawałem po 2,8 zł za kilogram i była jako taka opłacalność. Teraz nie starcza na pokrycie kosztów pasz, chociaż przygotowujemy je sami w gospodarstwie na bazie koncentratów, żeby było taniej. Dziennie zużywam 600 kg paszy. Przy stawce minimum 1,5 zł/kg to wychodzi w miesiącu około 27 tys. zł. Tymczasem za sprzedanych ostatnio 15 tuczników dostałem 6 tys. zł netto. W miesiącu odstawiam ich do rzeźni około 40 i nijak się to nie bilansuje – wylicza gospodarz.

Tradycyjny system wymaga nakładu pracy

Wszystkie zwierzęta mają podawaną do koryta serwatkę kupowaną w Spółdzielni Mleczarskiej Mlekovita. Oprócz zakwaszenia przewodu pokarmowego dostarcza ona wielu witamin i wpływa na apetyt. Zdaniem rolnika świnie lepiej się po niej czują i nie chorują, a piją ją bardzo chętnie. Rocznie zużywa on około 200 tys. litrów serwatki.

Zatrudnia też jednego pracownika, z którym jest związany od kilku­nastu lat. Pomoc jest potrzebna, ponieważ sam przygotowuje pasze dla zwierząt i zadaje je ręcznie. Poza tym konieczne jest usuwanie obornika, rozścielanie słomy i prace polowe na około 80 ha ziemi. Trudno jest jednak opłacać obsługę, nawet po najniższej krajowej, kiedy samemu się nie zarabia.

Jak podkreśla Jarosław Saldat, wciąż utrzymuje jeszcze świnie, ale już od dawna musi traktować to zajęcie jako hobby, ponieważ nie czerpie z niego zysków, a ponosi jedynie koszty. Wielokrotnie zastanawiał się nad podjęciem pracy, tym bardziej że specjalizuje się też w naprawach używanych maszyn rolniczych. Po wyremontowaniu z powodzeniem służą mu w pracy. Dzięki temu udaje się wytrwać przy produkcji trzody chlewnej. Jednak staje się to coraz trudniejsze.

– Ciągniki, które mam w gospodarstwie, także były kupione jako używane i przeze mnie wyremontowane. Nam wystarczają, ale wszystkie razem są warte mniej niż jeden nowy, którym trudno byłoby wykonać ogrom zajęć w gospodarstwie. Miałem propozycje pracy, ale nie da się tego pogodzić z utrzymaniem świń. Jeśli nikt w tym kraju w porę się nie obudzi, to rolnicy zlikwidują trzodę chlewną i zajmą się czymś, co pozwoli im utrzymać rodziny, ale wtedy będzie już za późno. Wszyscy będziemy zmuszeni do kupowania w sklepach tego, co nam przywiozą zakłady mięsne z zagranicy. Nie będziemy mieli wpływu ani na jakość, ani na cenę – mówi rolnik.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a